A więc dokładnie tak, dotarliśmy...
Odnaleźliśmy się (dość nieoczekiwanie) w Abu Dabi, dolecieliśmy prawie pustym acz ogromnym samolotem, na równie ogromne i prawie puste lotnisko (fajna architektura, o ile mnie się wzrok nie mącił). Pustą ekspresową kolejką Red Express Line w 10 min. byliśmy w centrum i nawet odnaleźliśmy własnonożnie iSanook residence, który zatchnął nas swoim luksusem... Nie ogarniam, muszę się przestroić na lokalną częstotliwość, czyli przygodę czas zacząć :-)
.......
Trochę okiełznaliźmy rzeczywistość, więc może kilka słów uzupełnienia i kilka słów o wypadkach dnia dzisiejszego. Otóż to 'odnaleźliśmy się dość nieoczekiwanie' polegało na wlezieniu na siebie zza wegła (w szczególności zza jubilerskiego węgła albo innej lotniskowej informacji turystycznej) i wybuchu radości oznajmionej przez Świdra dzikim krzykiem (albo i śmiechem) od któego tłum (a przynajmniej pani za ladą) zamarli, co jest reakcją jak najbardzie normalną, bo jakże Świder inaczej zareagować mógłby... Wlezienie i krzyk dzieliła dziwna chwila ciszy, kiedy machiny szarych komórek obu osobników usiłowały dopasowywać twarze do jakichś znajomych wzroców, lecz znużone lataniem, jakoś się opierały. Na zakończenie zaś mój kręgosłup subtelnie zapomniał, że nie powinien na razie żadnych pań podnosić, nawet tak młodych i zgrabnych jak Świder. No i tak to się zaczęło... kiblowanie na lotnisku (bo koleżanka jakoś nie znalazła lotu, który był półtorej godziny wcześniej). Na szczęście terminal ciekawy, choć stary, tylko zbyt pełny, bo jakoś beneficjenci wszystkich lotów nocnych się właśnie zlecieli i teraz usiłowali się rozlecieć starając się przy okazji siedzieć sobie nawzajem na głowie jak najmniej. Z marnym wynikiem. Krzeseł było za mało, więc pokiblowaliśmy na podłodze, jak na Polaka w podróży przystało. Do meczetu, do którego nie wiedzieć dlaczego wchodziło się przez toalety, osobno damską i męską, toć separacja płciowa w miejscu świętym być musi, więc do meczetu nie mogliśmy się za bardzo iść zdrzemnąć po pierwsze ze względów kulturowych, a po drugie może dlatego, że wisiała w toalecie kartka 'prosimy nie spać w meczecie'. Co nie zmienia faktu, że zauważyłem przez otwarte dni, że większość wiernych modliła się tam żarliwie w nader nowatorskiej pozycji, znaczy na plecach. A potem zrobiło się coraz luźniej, w miarę jak tłum powoli się porozlatywał do swoich dalszych destynacji, aż przyszła kolej i na nas.
Więc samolot faktycznie był wielki i pusty (pewnie dlatego, że wszyscy polecieli lotem wcześniejszym). Chciałem zasnąć. Cztery razy. Ale stewardesy uparły się zabawiać nas karmieniem w takich odstępach, że ani jeść ani spać. W końcu po wołowinie po tajsku (jeee!) udało się. Po podwieczorku poprosiliśmy o jeszcze jedną kanapkę, miła pani ładnych ukraińskich rysach (ojcieć rosjanin, matka rumunka, co tłumaczyłoby, dlaczego linie lotnicze ogłaszają, że mają aż tyle języków na pokładzie) była tak miła, że przyniosła z pięć... To zapewniło nam również kolację w hotelu :-)
Tak jak i samolot i lotnisko nasz hotelik okazał się równie wielki i pusty. No może po prostu duży i nowy i w dziwnym miejscu, gdzie takiego obiektu nie można by się spodziewać. Czyli za węgłem za rogiem jakiejś soi od soi (czyli bocznej uliczki). Cztery nowe szseściopiętrowe budynki z tarasem na dachu do śniadań i basenem i siłownią i miłą obsługą i w ogóle. Polecamy bardzo, zdjęcia na sieci nie kłamią (ani na booking.com ani na www.i-sanook.com) i chyba w drodze powrotnej też się tu zatrzymamy, żeby uniknąć hoteli w dzielnicy turystycznej (czyli koło Khao San). No a poza tym dowiedzieliśmy się dziś rano, że Sanook znaczy mniej więcej 'robić sobie dobrze'... no jak tu się nie oprzeć. Miasto Sanok powinno się tym faktem zainteresować w celach promocyjnych :-D
W pokoju lodówka, czajnik (z pompką co mnie oczarowało), sejf!, telewizor, luksusowa łazienka, własny balkon i tylko żelazka nie ma, choć Agnieszka usilnie chciała je znaleźć, co zaowocowało wygrzebaniem z szafy suszarki jakiejś. Do tego pełen serwis hotelowy, z czyszczeniem łazienki, wymianą ręczników, ścieleniem łóżek i składaniem piżam w kosteczkę włącznie. Ale może ja lepiej o zabytkach trochę...