Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Myanmar, 2013    Utknęliśmy... ale jakoś to będzie
Zwiń mapę
2013
20
paź

Utknęliśmy... ale jakoś to będzie

 
Birma
Birma, Sittwe
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2746 km
 
Poranna organizacja sprawna, w końcu już mamy wprawę. Pobudka przed kurami, pakowanie przy nocy za oknem, wymarsz do przystani już po świcie i załadunek. Siedzimy na decku i czekamy na wypłynięcie, odmawiając bycia naciągniętymi przez sprzedawcę smażonych pierożków, który żąda od nas 5-krotnej ceny (1000 zamiast 200kyat). Przesadził - niech się wypcha. Zaczynam być coraz bardziej drażliwy na lokalnych naciągaczy.
Tym razem ciepło, dzień zapowiada się wyjątkowo słoneczny, a my jakoś tak zregenerowani popołudniową drzemką, więc z uśmiechem obserwujemy otaczającą rzeczywistość: ładujący się na deck tłumek, który rozbija obozowisko na podłodze - w większości starsze panie palące chiroot'y lub żujące batel, ładowanie na statek kolejnych motocykli po wąskich trapach, przygotowania przed odbiciem od brzegu, lawirowanie pomiędzy sieciami rybackimi...
I płyniemy przez ten sam krajobraz, tylko w drugą stronę i z szerzej otwartymi oczami. Najpierw wąskie przesmyki o brzegach zarośniętych palmami wodnymi jeszcze przy niskim stanie wody, a potem coraz szerzej i szerzej i coraz wyższy stan wody, a na brzegach ryż aż po majaczące na horyzoncie góry. Statek zakręca raz w jedną raz w drugą stronę śledząc zawiłe meandry rzeki. Na zakończenie wypływamy na morze wśród tutejszych wysp i gdyby nie ich kształt, to powiedzielibyśmy, że to rejs jak na Ha Long w Wietnamie. Słońce. Relaks.
Ze względu na przypływ dopływamy z półgodzinnym opóźnieniem, lecz wciąż przy nadziei, że uda nam się z Sittwe jeszcze dziś wylecieć. Po wizycie w biurze turystycznym staje się jasne, że utknęliśmy tutaj do jutra. W jedynym nieprzyjaznym mieście Sittwe. No cóż. Ale przynajmniej jest słońce, postaramy się zrelaksować i udawać, że mieszkańcy są milsi niż nam się wydawało ostatnim razem. Zauważamy zdecydowanie więcej turystów niż ostatnim razem, ale ludzie nadal jakoś tak nie chcą się uśmiechać.
Na początek wracamy do naszego poprzedniego hotelu (Mya Guest House), gdzie już nas znają i bez targowania dostajemy pokój. Przed hotelem jest akademik, tym razem chyba już pełny studentów, i jeszcze przemiły ogród herbaciany. Wtedy jeszcze albo już nic nie gotowali, ale gdy zapytaliśmy o jedzenie, a nie tylko kawę, migiem skombinowali dla nas jakieś świeżo usmażone pierożki z nadzieniem z dobrze przyprawionych warzyw. Czyżby Sittwe nie było takie złe?
Bilety na lot do Tandwe owszem zdobywamy, ale po dwugodzinnym błąkaniu się po mieście od agencji do agencji, w których za każdym razem podają inną cenę i godzinę odlotu. Nawet na lotnisko poczłapaliśmy w tym skwarze (Aga naśladując lokalne zwyczaje - uroczo pod parasolem) odkrywając przy okazji jeszcze jedną pagodę w Sittwe. W końcu dostajemy bilety nie za 56$, ale 95$ i nie na 12tą, ale na 13:10. Zwariować idzie, ale OK, bylebyśmy już stąd odlecieli na piaski plaży w Ngapali.
W nagrodę instalujemy się w naszym ogrodzie herbaciamym na pół popołudnia, leniwie żłopiemy herbatę obserwując dyskusje mężczyzn (ponowie profesorowie?) przy pozostałych stolikach (mnie się od razu przypomina fragment filmu 'Lady', jak to się birmańska inteligencja opozycyjna zaczęła organizować). Potem jemy obiad w lokalnej budzie, gdzie dym szczypie w oczy i tylko my dostajemy łyżki i widelce, a pozostali lokalsi jedzą ryż rękoma, myjąc je w osobnych miseczkach z wodą. Zamawiamy dłubiąc w garnkach na zasadzie 'o to, to, to i jeszcze to, a tego to nie nie', a potem jemy pod czujnym okiem najwyraźniej właścicielki, która miłosiernie nożycami tnie nam na kawałki podeszwowate kawałki wieprzowiny i mniej podeszwowate kawałki kurczaka, a potem 'zdziera' z nas niebotyczną sumę 2500K (8pln), co wywołuje bulwersację reszty biesiadników. Uroki miejsca.
Dalszy ciąg chill-out'u umila nam jeżdżąca po okolicy ciężarówka z mega-głośnikami, z których dobywa się techno. Czyżby jedno-platformowa Parada równości?! Wychodzimy z naszego herbacianego ogródka na spacer i odkrywamy, że najwyraźniej wczorajsze święto trwa nadal. W wielu miejscach domy lub nawet całe uliczki oświetlone są rzędami świec, a na niebie dostrzegamy wysoko wysoko kilka lecących zapalonych papierowych balonów.
No i te platformy, których okazuje się być więcej. Na nich olbrzymia dudniący głośnik i wyginające się półnagie chłopięta, czasem flagi - england, gipsy punk. Najwyraźniej gdzieś to w TV widzieli, ale o co chodzi to już nie zrozumieli. A może zrozumieli i faktycznie jesteśmy świadkami lokalnej parady równości?... Hmm...
I tyle. Jesteśmy zmęczeni szaleństwem ostatnich dni i skwarem, więc czas odpocząć po tych wakacjach. Chcę się oprać i przebrać i wykąpać i poleżeć w świętym spokoju. Jutro wylot dopiero w południe, ale mogę się założyć, że będziemy na nogach już od 6tej. No ciekawe :-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018