Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Gruzja, 2015    Co się odwlecze to nie uciecze
Zwiń mapę
2015
06
cze

Co się odwlecze to nie uciecze

 
Gruzja
Gruzja, Kazbegi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 659 km
 
Rano o dziwo zbiórka nad wyraz sprawna i już o 8mej wszyscy spakowani siedzimy przy śniadaniu razem z dwoma innymi chłopakami z Polski, którzy się tutaj zatrzymali. O stopniu sprawności może świadczyć fakt, że przed śniadaniem niebywale świeża tym razem Ania wyciągnęła mnie na spacer naszą ulicą sprawdzić, czy przy wlocie jest w ogóle jakiś znak zakazu wjazdu. Otóż jest - wisi na 10m w formie obłażącego różowego kółka. Nie do zauważenia w ciemności. Co więcej, przy śniadaniu okazuje się, że chłopaki też dostali taki sam mandat, a gospodarz dodał, że wszyscy nie-Telawi-czycy zaliczają tu mandaty. Nasz wniosek - policja musi się regularnie czaić przy wlocie do tejże ulicy, żeby statystyki mandatowe wyrobić.
W ramach spaceru dostrzegłem również pierwszy z serii pomników ofiar wielkiej wojny 1941-45. Po raz kolejny przekonuję się, że wersja historii silnie zależy od punktu siedzenia.
Dzisiaj ostatni dzień naszego tour de wschodnia Gruzja. Chcemy dojechać do Kazbegi i jeszcze na noc wrócić do Tbilisi. Niby nie tak znów daleko, wcześnie wyruszyliśmy, pogoda znośna, więc i rokowania dobre. Spodziewamy się, że gdzieś tam jest kawałek 20km złej drogi między Akhmetą i Tianeti, ale przecież damy radę. I owszem daliśmy. Acz okazało się, że to był ten prostszy kawałek drogi. Po drodze wizyta w odnawianej cerkwi Alaverdi (i tu zetknięcie z gruzińską szkołą konserwacji) i próba zapłacenia mandatu w banku w Akhmeti. Nieudana.
'Zły' odcinek drogi przebyliśmy głądko. Za Tianeti kątem oka zauważyłem duży niebieski znak z napisem 'we apologize for inconvinience'. Na początku myślałem, że ta inconvinience to odcinek, na którym kładą asfalt za miastem. Nie, inconvinience pojawiła się dopiero potem. Szutrowe serpentyny po zalesionych stokach przy podciętej skarpie, która sprawiała wrażenie bardzo chętnej do osunięcia się na drogę. Na szczęście mieliśmy towarzystwo, bo zawsze to raźniej, w wypadku-gdyby. Tyle, że my na tych wertepach jeepem, a towarzystwo Ładą 2100 (zwaną przez nas moskwiczem). Jak się potem okazało, zawartość moskwicza w postaci pięciu chłopa zamierza dojechać do Shatili, z któego my zrezygnowaliśmy... Do tego pięciu chłopa poczuło niepojęty zew rywalizacji, gdy Anka ich w końcu wyprzedziła. No baba ich pobiła, chłopy się zagotowały.
No i tak sobie jechaliśmy tymi malowniczymi leśnymi serpentynami-osuwiskami, aż dojechaliśmy do zakrętu, na któym w końcu skarpa skorzystała z okazji osunięcia się na drogę. Na drodze bagno, w bagnie tapla się spychacz usiłujący bagno rozgrzebać. Czekamy. Moskwicz się zniecierpliwił, odpalił, przedarł się wzdłuż bagna i prawie się przeprawił. Utknął na ostatnich metrach. Kierowca wyszedł na dach. Nauczeni doświadczeniem innych grzecznie poczekaliśmy, aż spychacz da znak, że proszę, już można. Niemniej godzina w plecy. Do tej pory się zastanawiamy, czy do Ushguli moskwiczem dotali.
W każdym razie w Gruzji po ujrzeniu znaku 'We apologize for inconvinience' należy oddać się wtórnej reflekcji nad chęcią przejazdu dokładnie tym odcinkiem.
Po kolejnym kilometrze wjeżdżamy na Gruzińska Drogę Wojenną i warunki od razu lepsze. Monika wyczytała, że miała ona być utrzymywana w sprawności przez 356 dni w roku, więc asfalt równy, jedzie się dobrze (abstrachując oczywiście od ilości zakrętów i stylu jazdy Gruzinów). Najpierw mijamy malowniczy zbiornik wodny Zhinvali, widząc na drugim brzegu podciętą linię drogi na Ushguli. Potem przystanek przy zamku Ananuri na brzegu zalewu (o mało nie zalanego przez Sowietów, gdyby nie bunt ludności) i już przemy nieprzerwanie do celu - Stepatsmindy, zwanego kiedyś Kazbegi.
Przejazd to niebywale malowniczy, gdyby nie pogoda (poniekąd malownicza, acz skutecznie zaburzająca wdoki niskimi chmurami). Po drodze: abstrakcyjne betonowe tunele, przejazd przez przełęcz 2379mnpm (na 3km droga wspina się 500m w górę głownie z pomocą serpentyn o zakrętach typu agrafka), odcinki wertepów, kolejki oczekujących TIRów (nie wiemy na co czekały, może wpuszczano je tam 'po kilka', żeby nie zatkać drogi? a to droga ku granicy w końcu). O widokach dookólnych nie muszę wspominać.
W Stepatsmindzie jeszcze nie zdążyliśmy wyrównać samochodu przy parkowaniu, a już w szybę puka solidny jegomość 'czy my do czercz?' i że tym naszym samochodem to nie, bo tam 'mud' po kolana - wynika z jego rosyjsko-angielsko-ręcznej wypowiedzi. On ma Ładę Nivę i bardzo nam ten pomysł odpowiada. Wskakujemy w zestaw solidnych okryć wierzchnich (bo my tu w szortach przyjechali przecie). Zaczyna padać...
Operator Niwy o aparycji niedzwiedzia wykazał się umiejętnościami kosmicznymi, zaś podróż przypominała skrzyżowanie shakera i rollercoastera. Po drodze (która rzeczywiście nie dawała żadnych szans naszemu Pajero) wyprzedził w deszczu pod górę na zakręcie na glinie karawan 4 Nissanów 'z Izraeli' obtrąbiając je przy okazji sowicie, a nam swobodnie opowiadając, że on tu już od 12 lat tam i nazad, że nie bojties i, że tą Ładę to on własnymi rękami naprawia, a Łada 29 lat już ma i wot gruzinskij Autobahn. Wwiózł nas w totalnej ulewie prawie do środka cerkwi. Wysiadamy - grad wielkości grochu, jakby kto ten groch z worków nam na głowę sypał. Zabawnie. W ramach górskich widoków (m.in. na 5-tysięczny Kazbeg) wystąpiła ściana białych chmur wspomożona ścianą deszczu. Tego się za cholerę nie spodziewaliśmy. Z rozkosznych alpejskich widoczków na tle niebieskiego nieba nici, ale z drugiej strony - ile osób ma okazję zwiedzić Stepatsmindę w potokach gradu ;-) Cóż, co się odwlecze to nie uciecze... Nie chcieliśmy jechać do Kazbegi od razu, bo pada, to przyjechaliśmy w ulewie i gradzie.
Zjazd do Stepatsmindy równie atrakcyjny. Ogólnie impreza bardzo udana i to nie tylko ze względu na przeżycie architektoniczno-turystyczne, ale rozkosze epickiego przejazdu. Na wszelki wypadek postanowiliśmy to uczcić obiadem w barze na głównym placu, gdzie okazuje się, że Monika jednak nie lubi Khinkhali... bo ciasto za grube.
Powrót do Tbilisi w strugach deszczu z analogicznymi widokami górskimi. Do głowy nie przychodzi nam zatrzymać się na jakimś punkcie widokowym, bo coraz ciemniej, a do Tbilisi jeszcze kawał drogi. Jak się okazuje to nie koniec atrakcji, bo czekają nas jeszcze lawiny błotne, które zasypały drogę od czasu do czasu, a w końcu odcinek zalanej drogi, przy której dowiadujemy się jak wygląda kolejka po gruzińsku (do przejazdu przez odcinek odgruzowany przez koparkę) - wszyscy wjeżdżają sobie na głowę, bo każdy chce widzieć i być w pierwszym rzędzie i nieważne, jak niby mają przejechać ci z naprzeciwka. No cóż...
Szczęśliwie dojeżdżamy już po zmierzchu. Irina Hostel wita nas przytulnie. Samochód w błocie po czubek anteny (której nie ma). Spaać...
340km
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018