Dzis dla odnmiany budzi nas orkiestra deta blaszana. SERIO! o 6tej... Potem nastapila seria salw. A pozniej to juz tylko pociagi wyly.
Skoro zimno i nigdzie nie musimy isc wydawalo sie, ze nie musimy wstawac o regularnej 7.11. Zimno, niebo w chmurach, moze powylegujemy sie? (w koncu musimy miec cos w zamian za ten jet lag) Otoz nie. Lukasz-faszysta wlacza telewizor na caly gwizdek. Leca westerny... Normalnie jakas surrealistyczna szopka.
Stwierdziwszy, ze szerwe niebo moze sie pozniej rozpogodzi tak jak wczoraj decydujemy sie najpierw pozwiedzac jeszcze Cusco czyli znalesc te miejsca o ktorych wspomina przewodnik, ale do ktorych jeszcze nie dotarlismy. Ale najpeirw sniadanie. Znow balkon z widokiem i smazone jajka (jak ja o nich marzylem).
Okauje sie za na zabytki, ktore chcemy zobaczyc nasz wypasiony bilet nie dziala. Ale nic to, skoro juz tu jestesmy... Katedra przy rynku (z ktorej wczesniej wypelzla procesja dewotek z jakas figura) okazuje sie fuzja 3 roznych kosciolow. Barok i mnostwo rzezbionych pozlacanych oltarzy. Cudenko. Przedziwnie wyglada porcelanowa Maryja z ogorzala twarza z kruczoczarnymi dlugimi wlosami, odziana w recznie szyte, z reguly czarne i haftowane zlotem szaty. Podobnie hebanowy Chrystus w sukience troche nie pasowal do moich wyobrazen. W ogole te wszystkie porcelanowe figury wystrojone w przebogate szaty... jakies takie inne. Potem krotka fotowizyta pod slynnym 12katnym kamieniu w murze inkow. Ich kamieniarka jest niesamowieta - wszystkie kamienie o przediwnych ksztaltach lacza sie idealnie bez zaprawy i bez szczelin i trzesienia zeimi sie ich nie imaja. Jeszcze tylko Q...costam. Kosciol Sandomingo postawiony na rozszabrowanej przez Hiszpanow swiatynio slonca (ponoc wywozili stad 50 kilowe plyty zlota z dziedzinca). Dziwne miejsce. Niby kruzganki klasztorne. Tworzy je jednak skladanka fragmentow precyzyjnych murow inkaskich i niedbalych murow koscielnych tworzonych z roznych kamieni i grubej zaprawy.
Taksowka jedziemy do najdalej polozonej twierdzy, sposrod tych ktore chcemy dzis zwiedzac. Oczywiscie nie mozemy normalnie dojechac, bo taksiarz odbiera jeszcze po drodze coreczke ze szkoly. Sadza ja sobie na kolanach i w takim skladzie jedziemy do twierdz. Tombamuchay okazuje sie byc jednak laznia Inki. No coz. Ale i tak interesujace, zwlaszcza biorac pod uwage precyzje w przeprowadzeniu wody. Pozniej jeszcze P..costam, Qenqo i S..costam (te nazwy nie sa do zapamientania). 8 km spaceru po gorach od twierdzy do twierdzy (a raczej od kupy kamieni do kupy kamieni). Piekne widoki, slonce w twarz. Na zakonczenie zanim dotrzemy na obiad (balkon na rynku), robimy zdjecia kolo polozonego ponad miastem kosciola. Jestem nedzny, nie place dziewczynce za to ze zrobilem zdjecia dwoch malutkich lam. Swoja droga lamy i alpaki sa przefajne. POki co nie pluly ani nie kopaly. A Peruwianki uprawiaja dochodowy zawod pozowania do zdjec. Sie ubieraja kolorowo, biora lame mala i dziecko male (najlepiej) i ´amigo, saca foto´, a potem sie placi... Zreszta te tradycyjne (z reguly starsze) peruwianki sa przesmieszne (ups). Takie drobne, bardzo niskie, w kapeluszu, lub kolorowym czyms, warkocze dlugie czarne zwiazane sa ze soba na koncach, czarne polbuty, grube rajstopy, plisowane spodnice, z mnostwem halek (czy jak to sie tam nazywa). Nosza swetry spod ktorych juz niewiele tych spodnic widac, wiec jakos tak nieproporcjonalnie wygladaja. Czad.
No to pakowanie, jutro rano wyjazd autobusem do Puno.