O północy okazało się, że jednak nie jest ciepło. Może trochę cieplej, ale nie, żeby od razu ciepło. Na szczęście tym raziem już nie przestrasza. Pobudka 5:30 czyli tuż przed wschodem (jak to na wakacjach oczywiście). Śniadanie pod kurnikiem z widokiem na las kołczanowy w promieniach wschodzącego słońca. Mimo, że mieliśmy się tak szybko i sprawnie zbierać, jakoś tak powoli i dostojnie, najwyraźniej cieszymy się chwilą. A to jeszcze zdjęcie kołczana, a to jeszcze naszego namiotu w kolczastym gąszczu.
Wyruszamy o 8mej. Cel: Fish River Canyon. Opcje trasy są ze trzy - głównymi drogami obok gór Dużego Karasu (B4) albo obok Małego Karasu (B1), ale w końcu (za radą gospodyni farmy) wybieramy boczną drogę w poprzek gór Małego Karasu (D308). A co! Duży Karas zobaczymy w oddali. No i to był dobry wybór. W sumie najkrótsza i zapewnia odpowiednią ilość ochów i achów w czasie jazdy. Znaczy, że widokowo zapewnia. Na zakończenie zaś docieramy do Hobas, czyli bramy do rezerwatu z kanionem, gdzie się uiszcza opłaty i dowiaduje, gdzie jechać, że nie schodzić w dół i, że toalety nie działają. No nie dość, że okazało się, że Fish River trochę sucha w zimie (no wody było symbolicznie), to nawet mapki nie dostaliśmy. Skandal. Ale skandal, o którym szybko się zapomina, jak tylko się kanion zobaczy. No cóż... słów mało... Grand Canion 2. Można się udać na 5dniowy trekking dnem kanionu (160km od Hobes po Ai-Ais), ale jakoś zgodnie uznaliśmy pomysł za co najmniej nudny. Z góry wygodniej i szerokokątniej.
Jest kilka punktów widokowych, do których podjeżdża się samochodami. Zaczynamy od Hiker's Point, gdzie urządzamy sobie piknik i dla uspokojenia rozkołatanych zmysłów żujemy kanapki, ale wyganiają nas głośni niemcy, którzy zamiast kanionu podziwiają kamienie ustawiwszy się zadami do cudu natury... Potem Main Point (dobrze przygotowany punkt widokowy dla tłumów bez żywej duszy), aż do Sulphur Spring Viewpoint. Przy czym to ostatnie najbardziej zapierające chyba. Można się wspiąć na wystającą wgłąb kanionu skałę w kształcie rozbitego kryształu. A po obu stronach czeluść, a w czeluści rzeki zakręt. No tym razem symbolicznej rzeki, bo zima, pora sucha. Na ostatni punkt (Eagle Point), do którego prowadzi droga tylko dla pojazdów 4x4 nie jedziemy. Wystarczy nam już to, co zobaczyliśmy, a czas nagli, bo trzeba dojechać jeszcze na południe nad rzekę Oranje, prawie przy granicy z RPA.
Zaczynam czuć łączność duchową z naszą Toyotą i chrzczę ją Hilcią, żeby móc się zwracać do niej w jakiejś osobowej formie. Nie przypuszczałem, że prowadzenie 4x4 przez bezdroża (no nie takie straszne znów bezdroża, bo to wygodne i szerokie drogi szutrowe) sprawi mi aż taką przyjemność! I te widoki dookoła. Góry rozsypujące się, zarośnięte pustkowie, góry nie rozsypujące się, puste pustkowie, strusie, zebry górskie, góry a la Tatry w oddali, a pagórki lśniące w słońcu jak kopczyki błota z przodu. Susza i piach, słońce niemiłosierne, zero chmurki. A na zakończenie... trafiamy do zielonej doliny wzdłuż rzeki Oranje (mokra zieleń z przodu, suche góry w tle).
Zanim znajdziemy jednak nasz kemping wjeżdżamy prosto na... winnicę. Niestety produkującą winogrona, a nie wina, jak się okazuje (toby dopiero było). Potem w jakąś wioskę złożoną z samych chatek z mat słomianych (oraz hipermarketu Spaar, jak pokazuje okazały drogowskaz), co powoduje, że odruchowo sprawdzamy, czy mamy zablokowane drzwi, a następnie na eksperymentalny odcinek drogi niepylącej i gdy już opuszczała nas nadzieja... zobaczyliśmy szyld z nazwą Norotshama River Resort. Uff... Przez winnicę przedarliśmy się do ośrodka pełnego świeżutko postawionych... ykhm... 'chalets' czyli domków z widokiem na rzekę. Sukces ten aż musieliśmy uczcić po polsku (mam nadzieję, że nie używają tu alkomatów). No i z głodu przegapiliśmy sesję zdjęciową zachodu słońca nad rzeką... Oj tam, obyśmy tylko zdrowi byli. Więc siedzimy z laptopami na brzegu Oranje i gapimy się w szuwary, połyskującą rzekę, zarys gór i rozgwieżdżające się niebo. Dobrze, że w szuwarach jest internet. Wakacje... :-D
PS. Pierwszy tysiąc kilometrów za nami.
364km (1009km)