Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Namibia, 2014    Znad oceanu w piachy
Zwiń mapę
2014
20
cze

Znad oceanu w piachy

 
Nambia
Nambia, góry Tiras (Tiras Camp)
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1131 km
 
O poranku pełne zaskoczenie - nie zwiało nas. Dodatkowo możemy sobie popodziwiać skały w świetle wstającego słońca, a nawet skonsumować na nich poranne produkty pokarmowe. Nawet nie tak zziębnięci zbieramy się i dumni z przeżycia tutaj noclegu opuszczamy Shark Island, zwane przez Agę Shrek Island.
Jedziemy na molo. Tam ma się rozpocząć nasza wycieczka katamaranem na wyspę Halifax. Jest nas tylko 4 turystów, chyba faktycznie 'niski sezon'. Nasz kapitan (chyba Michael albo coś na 'Ha'), z ogorzałą twarzą, rozwianymi dłuższymi siwymi włosami i w ogóle aparycją kate-serfingowca, tłumaczy którędy popłyniemy i za pół godziny będziemy na Halifax. Zaczyna się nieźle - najpierw żegna nas foka, a potem płyną z nami delfiny. Opływamy naszą Shrek Island, jeden cypel, gdzie kapitan Michael (lub coś na Ha) tłumaczy, że tam dalej to jest cieśnina, w której latem tak wieje, że zjeżdża się cały świat bić rekord prędkości na kate-serfingu, ale jak tak wieje to nic nie widać, bo sam piach w powietrzu). Potem opływamy Diaz Point z latarnią morską i nie działającą już 'buczałką' przeciwmgielną (dość przedziwna konstrukcja na końcu końca skał, która kiedyś solidnie wyła, gdy zbierała się mgła, ale w dobie dżipiesów została bezrobotną). I w końcu... Halifax, który należy do Namibii dopiero od 1994r. Wcześniej nie bardzo, bo był pokryty 6-metrową warstwą ptasiego guano, które jak się okazuje jest niebywale cennym produktem i powodem do wielonarodowej walki o jego wydobycie. A przy okazji zniszczenie miejsc lęgowych dla pingwinów afrykańskich, które w guano wiły sobie przytulne norki, ykhm...
Teraz guano nie ma, pingwinów jest ok. 5000 i już się w spokoju mogą namnażać i tuczyć, bo wyspa jest objęta ścisłą ochroną przyrodniczą, BO! jak potwierdził nam nasz kapitan Michael (albo coś na 'Ha'), Namibia jest jedynym państwem świata, które ochronę przyrody ma wpisane w konstytucję! Czapki z głów. Przy wyspie kolebiemy się dłuższy czas i mamy wystarczająco czasu, żeby napatrzeć się na dwa stada pingwinów na brzegu, młode dokazujące w wodzie, stada mew, jednego flaminga (!) i nawąchać guano przy okazji (shit!). Wracając nasz czarnoskóry majtek wypatruje jeszcze... wieloryba!!! (a jak się okazuje po obejrzeniu zdjęć -dwa wieloryby) którego śledzimy przez najbliższe pół godziny, wpadając co chwilę na fokę albo delfina afrykańskiego. Z morza możemy dostrzec odległą perspektywę wieelkich wydm na brzegu oceanu. To w tamtą stronę prowadzą kroki nasze.
Dopływamy do brzegu (z rozrzewnieniem omijając nasz Shark Island) solidnie usatysfakcjonowani. No to teraz Koolmanskoop. 10 km za Luderitz nadal stoi porzucona w 1956 r. osada pracowników kopalni diamentów. 400km na południe od Luderitzjest strefą zakazaną, kontrolowaną przez kampanię wydobywającą diamenty - Namdeb. Wstęp tam zakazany (dlatego niestety nie zobaczymy kopalni Elizabeth Bay). W miejscu tym został szereg budynków (mieszkalnych, szkoła, szpital, rzeźnia, dom kultury, dom architekta, dom wodnika itp), które są wytrwale zasypywane przez piach. Jest to niesamowite. Część domów (starannie zamkniętych) ma swoje wyposażenie, ale reszta jest otwarta, niszczejąca i zasypana w środku kopami piachu. Wokół wieje piachem po oczach, że aparaty trzeba starannie chować, żeby się obiektywy piachem nie zapchały (co, jak twierdzi czarnoskóra przewodniczka Henrietta, jest tu nagminnym przypadkiem). Nam się nie zacinają, choć odwiedzamy w słońcu południa (dokładnie) ile się da.
Dalej w drogę - przez Aus, w góry Tiras. Jeszcze tankowanie ponad 100litrów ropy. Okazuje się, że przez wiatr i pokrętną drogę nad rzeką Oranje spalanie skoczyło nam z 7,7 na ponad 10 l/100km, co nas trochę deprymuje, ale nie za bardzo bo ropa kosztuje tu ok. 13N$ czyli poniżej 4zł/litr. Po drodze punkt widokowy GARUB, gdzie w ramach jakiegoś projektu ktoś wybudował oczko wodne, i gdzie regularnie przesiadują dzikie konie, i gdzie przy okazji spotkaliśmy dwa oryksy. Z takim widokiem lunchyk. A! A po drodze udało nam się szczęśliwie uniknąć wypadku, gdy stadko strusi wleciało nam przed maskę. Doprawdy dziwne to uczucie, gdy ci taki duży drób goni samochód.
Największą niespodzianką jest nocleg - Tiras Farm Camping. Dostaliśmy na wyłączność półkę na stoku góry z widokiem na całą dolinę i przeciwległe pasmo gór, z paroma drzewkami akacjopodobnymi, jednym drzewem kołacznowym, olbrzymim konikiem polnym pilnującym dobytku i paroma innymi doskonałościami. Wynajmująca nam dobytek gospodyni subtelnie wcisnęła nam wór drewna, lokalną kiełbasę (z czegoś?) i steki z oryksa. Więc wieczór spędziliśmy paląc ognisko, grilując kiełbasę i napawając się bardzo afrykańskimi okolicznościami przyrody. Aż zapadła noc (o 18tej) i przeszliśmy na napawanie się niebem.
Pisać dziennik podróży, przy grillu, zeżarłszy kiełbasę z oryksa (boerwurst), w środku jakiejś doliny w górach Tiras, samotnie, pod rozgwieżdżonym niebem południa... Bezcenne...
204km (1619km)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018