Rano tradycyjnie dzień zaczynamy przed wschodem słońca (o 6tej), żeby wschód słońca zobaczyć (w pięknej dolinie gór Tiras). Sprawnie oddajemy klucze i rura. Nie ujeżdżamy 10km, gdy samochód odmawia posłuszeństwa. I co? W szczerym polu? Co dalej? Zero zasięgu.
Szczęście nasze wielkie, gdy nie mija 10 minut, a przejeżdżają gospodarze z farmy, na której spaliśmy i w obliczu zaistniałej klęski motoryzacyjnej, zgarniają nas do siebie, gdzie jest jedyny telefon satelitarny w okolicy. Telefon do naszej wypożyczalni i ustalamy, że przyślą nowy samochód, a zgarną stary. Tylko, że zdążą dopiero na wieczór (w końcu to 600km). No to utknęliśmy na farmie Tiras (swoją drogą - jednej z najpiękniejszych farm w Namibii). Gospodarze pełni zrozumienia oferują nam nocleg i pomoc. Łącznie z obiadem i praniem. Mamy okazję spędzić z nimi trochę czasu i posłuchać różnych opowieści i wyłania nam się powoli obraz życia farmera - człowieka na odludziu, który musi włożyć dużo energii w utrzymanie więzi z innymi farmerami, mieszkającymi często paredziesiąt kilometrów dalej, ale przede wszystkim w utrzymanie się przy życiu niezależnie od świata zewnętrznego. I do tego to bardzo życzliwi, zżyci i pomagający sobie ludzi. Dla nas trochę inny świat, jeśli się dłużej nad tym zastanowić.
Dla zabicia naszego czasu zabierają nas na przejażdżkę do odległego o 60km Helmeringhausen (te nazwy są straszne), gdzie mają się spotkać z weterynarzem, który zaszczepi im psy. Cała miejscowość to jedno skrzyżowanie, w komplecie ze stacją benzynową, pocztą (gdzie kiedyś była centrala telefoniczna - źródło małżonek dla farmerów), prywatnym muzeum starych gratów (zardzewiałe wraki samochodów, pralka Miele itp) oraz hotel z 'best apple cake in Namibia'. No przecież nie możemy sobie odmówić. Eee... jednak nie ma to jak polska szarlotka.
Wieczorna kolacja z gospodarzami przy chlebie farmerskim bardzo się przedłuża, bo jakoś samochód nie dociera. Opowieści różnej treści, gospodyni coraz częściej subtelnie poziewuje, a my siedzimy jak na szpilkach, zdenerwowani, bo panowie z nowym samochodem już już tu są (dzwonią z drogi, że o 21szej będą), ale jakoś nie przyjeżdżają. Są w końcu o 23ej, bo jeszcze pojechali zgarnąć unieruchomioną maszynę. I zostawiają nową toyotkę. Żegnaj Hildegardo. Witaj Hilary.
W końcu spać. Jeden dzień misternego planu w plecy, trzeba będzie kombinować.
130km (1749km)