Rano porządkowanie rzeczy i pakowanie do nowego samochodu (Hilary), ot rutyna. Jeszcze szybkie grzecznościowe śniadanie z gospodarzami, serdeczne pożegnanie i uderzamy w trasę. Dzisiaj dłuuugi przejazd. Jedziemy, jedziemy, jedziemy... Najpierw wśród gór Tiras (od drugiej strony). 123km drogi D707 widokowej, ale zdradliwej, jest bardzo męczące, więc bardzo się cieszymy, gdy w końcu możemy utknąć na podwieczorku w Betta (bradwurst i zupa jarzynowa, która przypomina krupnik). Tu znajdujemy również... lody Magnum! Chillout w klimatycznym, cienistym podwórku sklepu, stacji benzynowej, recepcji kampingu i knajpy w jednym. Swoją drogą -piękny i czysty ten kamping. Zero turystów.
Na zakończenie przemy przez rezerwat Namib Rand, gdzie atakują nas ze wszystkich stron stada oryksów, hien i zebr i czegoś tam jeszcze, co nazywa detalicznie Aga, a mnie wypada drugim uchem (byleby mi pod maskę nie wleciało). No, a przynajmniej parę sztuk. Różnica taka, że poza rezerwatem przy drodze są płotki (i też te oryksy i strusie i kudu), a tutaj płotków nie ma i się jedzie przez pastwisko dla tej dziczy. Aga w ekstazie, foto wszystkiego żywego czego się da (tzn. za szybko nie zwieje). Najlepiej reprezentują się zebry o zachodzie słońca. Mają wyjątkowo udane paski i strasznie szerokie zady. Ponoć żyrafę też widzieliśmy, ale była za daleko, więc się nie liczy.
Już po zmroku docieramy do Sesriem (czyli 'sześć sznurów'). Brama parku, za która jest nasz potencjalny Sesriem Camp, z którego da się dojechać na wschód słońca na wydmę - zamknięta na łańcuch. Mieliśmy być tutaj wczoraj i na wczoraj mieliśmy zapłaconą rezerwację noclegu, ale cóż. Na zwiady w okolice kłódki wysyłam Agę. Nie mija parę minut i już uzgadnia coś nad jakimiś papierami z czarnym stróżem kłódki i łańcucha, po czym dziwnie podskakuje z rękami w górze. Ykhm... Wjeżdżamy dzisiaj na wczorajsze miejsce. Kolejny cud. Dostaje nam się urocza zatoczka numer 6 (tzn. pokręcone drzewo otoczone murkiem), do której nie wiedzieć czemu postanawiam wjechać na skróty, utykam w piachu i w efekcie muszę po raz pierwszy uruchomić napęd 4x4 (w wersji hign oraz low). O jaaa... niezłe cacko, już to lubię.
Na kolację kaszka popita różowym winem południowo-afrykańskim. Oby tylko nie przeczyściło nas na wydmie... Wstać trzeba przed 5tą, bo ten wschód na wydmie. Dżizas... co za wakacje.
419km (2161km)