Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Patagonia, 2016    czyli Świeże Powietrze
Zwiń mapę
2016
06
lut

czyli Świeże Powietrze

 
Argentyna
Argentyna, Buenos Aires
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
1,2,3... próba bloga... czy mnie słychać? ;-)
No to nadaję...

Lot jak lot. Ruszamy z Krakowa. W Amsterdamie popołudniu dołącza Aga i lecimy przez Madryt do Buenos Aires linią AirEuropa, o której za wiele wcześniej nie słyszeliśmy. W Amsterdamie mamy ubaw, bo bagaże oddaje się w automacie, acz oczywiście bez pomocy się nie obeszło. Bez względu na odstawioną szopkę najważniejsze jest to, że w całości i szczęśliwie dotarły do celu (tak jak i my). Przeżyliśmy jeszcze chwilę grozy, myśląc, że nie będą karmić, ale potem jednak nakarmili. Niemniej tym razem zero filmów, bo słuchawki trzeba było sobie wykupić. I dobrze - pospaliśmy. Ogólnie cała podróż zajęła jakieś 25 godzin, w tym lot z Madrytu trwał jakieś 13 godzin.
W przeciwieństwie do lotu do Birmy, tym razem niewiele osób zwraca naszą uwagę w samolocie. A może po prostu zostali przyćmiwni przez dwa egzemplarze wyglądające jak podstarzałe gwiazdy rocka (potem się okazało, że w BA są trzy koncerty Rolling Stones na 50lecie zespołu).

Na lotnisku sprawnie odbiera nas dziewczę z firmy, w której zamówiliśmy transport, zakładając, że po tak długiej podróży nie będzie nam się chciało kombinować i będziemy chcieli jak najszybciej dotrzeć do hotelu (chyba po raz pierwszy widziałem swoje nazwisko wśród kartek z nazwiskami przy wyjściu z terminala). Prawie nam się to udało.
Wbrew podejrzeniom, że za takie pieniądze panienka wtłoczy nas do ergularnej taksówki albo zbiorowego vana, przyjeżdża po nas osobny samochód z Felixem za kierownicą. Felix okazał się naszym dobrym duchem na powitanie w BA. Starszy pan mówiący płynnie po angielsku (bo mieszkał 5 lat w stanach), bardzo sympatyczny i życzliwy. Dzięki korkowi na autostradzie (bo był wypadek, a rozrzucone auta mieliśmy nieprzyjemność zobaczyć z bliska) spędziliśmy 2 godziny razem i tak jakoś od słowa do słowa się dogadaliśmy, łączenie z opowieścią o tańczącej sambę niemieckiej żonie (która rządzi w domu i wie, gdzie jest najlepsza szkoła tango) i propozycją wymiany waluty (żeby ominąć koników i żeby obu stronom się opłaciło), a na zakończenie umówieniem się na podrzucenie rano (żeby nie przepłacać firmie, tylko nie możemy mówić, bo Felixa wyleją, a on dopiero tydzień pracuje) (więc może żona po nas przyjedzie, bo jej nie znają - zaparkuje obok). Czyli ogólnie klimat pozytywnie zakręcony. Do tego na zakończenie, gdy wręczam Felixowi umówione 40USD, ten się bulwersuje i mówi, że to miało być 450$ ($-peso argentyńskie dla odmiany) i zwraca nam 70$. I jeszcze daje numer, że jakby co, to dzwońcie :-) Hehm...
Gran Argentina Hotel - bez rewelacji, ale w samym centrum (przy wamorzonej przez Dankę 10-pasmówce Avenida Junio labo Mayo) i za 55USD dostajemy dwupokojowy 'apartament' z dwoma łazienkami (więc na wszelki rezerwujemy od razu na dni przed wylotem).
Ogarnąwszy się wewnętrznie wychodzimy ogarnąć się zewnętrznie - wymienić kasę u konika (rozpocząwszy od pierwszej oferty za 13.50 ostatecznie wymieniliśmy za 14.05), kupić kartę telefoniczną i ją doładować, kupić kartę komunikacyjną (SUBE) i ją doładować. Biorąc pod uwagę oszołomienie ogólne, poszło nam całkiem sprawnie i jedziemy zwiedzać.
W Buenos słońce i 30 stopni. Biorąc pod uwagę 5 stopni przy wsiadaniu do samolotu dzień wcześniej to klimat wakacji narzuca się sam. Zaczynamy adekwatnie i jedziemy do kolorowej La Boca, którą tym razem mam szansę zobaczyć w końcu z ludźmi, a nie pustą. Jej małą część stanowi getto dla turystów - dwie kolorowe ulice z barami, sklepami z pamiątkami, pomalowanymi w jaskrawe kolory domami, pokazami tańca przy pizzie itd. Reszta dzielnicy jest nietykalna i niebezpieczna, o czym mówi się oficjalnie - dochodzi się do torów albo do stationu i ani kroku dalej... Przebieżka zostaje zwieńczona hamburgesas completas z chorizo zrobionymi na grillu na środku ulicy i ruszamy dalej.
San Telmo to buenosowski krakowski Kazimierz - stare niskie i zaniedbane budynki, a na centralnym Plaza ... sprzedają starocie, karmią i tańczą tango. Przy okazji nauczyliśmy Panią w knajpie robić kawę z lodami, bo jakoś nie miała w ofercie. Też mi coś. Jak można nie mieć w karcie kawy mrożonej w takim klimacie?!
Piechotą docieramy do ekskluzywnego i drogiego Puerto Madryn - portu przerobionego na nowoczesną mieszkaniówkę, u szczytu którego jest dzielnica wieżowców. Zanim się jednak przez niego przedrzemy to oczywiście musimy utknąć na urządzonym tutaj torze wyścigowym, bo chciało nam się jakąś fontannę zobaczyć i skręciliśmy w parczek i trzeba było się kilometry wracać wzdłóż płotu przy ulicy przerobionej na ten tor wyścigowy... No cóż, do odpicowanego portu dotarliśmy z poślizgiem. A on łądnie zrobiony jest - 3 zatoki, magazyny przerobione na lofty, odmalowane żurawie portowe, knajpki, wyświetlający się rolkarze i biegacze itp. Wracamy odpocząć do hotelu obok Casa Rojada, z której Evita Peron tłumaczyła tłumom, że don't cry for me Argentina. Tłumy tam na wszelki wypadek rozbiły obóz i wygląda na to, że trwa tam jakaś permanentna manifestacja.
Agę nosi i nie idziemy tak po prostu spać, żeby odpocząć po podróży. Nie - trzeba przecież zobaczyć tango. Więc idziemy szukać klubu tańca Viruta (Armenia1366), którą poleciła żona Felixa. Czyli udajemy się nocą do dzielnicy Palermo (Hollywood? albo Soho? bo tak się nazywają części tej popularnej dzielnicy). Oczywiście mimo zapewnień o znajomości celu taxi źle nas podrzuciło i przespacerowaliśmy się kilka przecznic, żeby znaleźć klub, który okazał się szkołą tańca. Na szczęście rzuciliśmy okiem przez kotarkę zanim zapłaciliśmy wejściówkę. Uznawszy przespacerowanie się po Palermo wystarczającym usprawiedliwieniem dla porażki tanecznej, postanawiamy wracać i tu zaczynają się schody - metro nie jeździ, za taksę już nie chcemy płacić, a w autobusach trzeba płacić monetami, a nigdzie ich nie ma (monet nie ma, bo autobusów dostatek). Ostatetecznie wróciliśmy na gapę za przyzwoleniem litościwego kierowcy linii 39. Koszty taksówki się zbalansowały ;-) Spać.
Czy Buenos Boskie? Osobiście nie przesadzałbym, taka sobie metropolia, ale być może za krótko tam mieszkaliśmy i tylko w centrum. Na szczęście jeszcze tam wrócimy przed wylotem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (8)
DODAJ KOMENTARZ
Wryjatek
Wryjatek - 2016-02-04 00:27
Jakies spiecie na kablach chyba jest, bo cos piszczy ;)
 
hanys
hanys - 2016-02-05 10:16
Allo, Allo. Tu Nocny Jastrząb! Słyszymy Was dobrze!
 
Terka
Terka - 2016-02-05 17:02
tak tak! słychać! nadawaj często!!:-)
 
MichauWwa
MichauWwa - 2016-02-06 18:45
Halo, jak tam? Dotarliście na miejsce cali i zdrowi? :-)
 
Hutek
Hutek - 2016-02-07 12:27
Tak, potwierdzam próbny sygnał odebrany. Brak sygnału głównego, proszę go nadać a jeśli był nadany to proszę zwiększyć siłę nadajnika ;).
 
zahar
zahar - 2016-02-07 19:35
halo halo tu Zielony Przylądek, czy żyjesz?
 
Ada
Ada - 2016-02-08 12:39
Czekam na dużo nowych zdjęć! ;-) Buziaki
 
agat
agat - 2016-02-09 00:12
czy faktycznie BOSKIE BUENOS?
 
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018