Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Patagonia, 2016    I jeszcze ostatki w Boskim Buenos
Zwiń mapę
2016
26
lut

I jeszcze ostatki w Boskim Buenos

 
Argentyna
Argentyna, Buenos Aires
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 5708 km
 
Budzą mnie odgłosy burzy (chyba). Leżę w miękkim łóżku i mi jest dobrze i się cieszę luksusem. Nie wiem która godzina, ale mam nadzieję nie przespać śniadania - na szczęście Danuta nastawiła budzik, a bufet śniadaniowy czeka na 7mym piętrze. Prawie sami zjedliśmy pół tego bufetu ze szczęścia, że widzimy tyle jedzenia na raz. Tzn. tak twierdzi Danuta, wg mnie nie było tak źle, nawet się jakoś opanowaliśmy. No i nie dali pomidorów. Mam żreć melony z szynką? Przy okazji obserwujemy ludzi, którzy mieszkają w tym hotelu. W większości Argentyńczycy. Jedzą różnie - o dziwo duża część je śniadanie 'na słodko' - zestaw rogalików i jakichś bułeczek z dulce de leche (kajmak) i dżemami. Nie nie, to nie dla nas - my solidne tosty z wędlinami, no może trochę płateczków z jogurtem. Niestety zaczynam tęsknić za dobrą kawą.
Dzisiaj nowość - organizujemy się inaczej. Rozdzielamy się pod hotelem i każdy idzie odkrywać swoje własne Buenos, tzn. zwiedza sobie co chce, jak chce i we własnym tempie. Mamy się tylko zejść na kolację o 18tej na placu Dorrego w San Telmo. Póki co chmurno i kropi od czasu do czasu. Nowość jak na Buenos.
Aga planuje dzień w kafejkach obserwując ludzi przy kawie. Idzie bez mapy twierdząc, że da radę. W to akurat nie wątpię, tym bardziej, że Buenos ma prosty układ ulic - w kratkę i z jasną numeracją kwartałów. Ciekawy tylko jestem jak ona będzie spać po tylu kawach.
Dana ogłosiła napięty plan od Kongresu począwszy, przez Teatro Colon (zwany złotym pałacem), przez Monserat (chyba) po San Telmo. Hmm... 4 razy byłem w Buenos i ani razu nie przyszło mi do głowy sprawdzić, czy można zwiedzać Colon. Otóż można za grube pieniądze (180$), acz na biedną nie trafiło ;-) Potem Dana opowiada niesamowite historie o bogactwie jego wystroju. Cóż, next time.
Ja zaś najpierw chcę zobaczyć deptak handlowy na ulicy Florida, ale obejrzawszy slogany permanentnej manifestacji na Plaza Mayo pod Casa Roja zmieniam zdanie i gdy zaczyna padać wsiadam w metro. Wracam sobie do Palermo, gdzie byliśmy wczoraj, gdzie chcę zrobić więcej zdjęć. Dzielnica super, dekadencka. Między nowsze kamienice i najnowsze wieżowce wciśnięte niskie domki kolonialne. W części Hollywood i Soho - więcej zabudowy nowej, w Palermo Viejo - mnóstwo niskich maksymalnie 2 piętrowych kolorowych domów, zapewne z początku poprzedniego wieku lub jeszcze dawniej. Tu należy przypomnieć, że Buenos to nie taki znów stary twór. Argentyna uzyskała niepodległość na początku 19 wieku (chyba).
Za muralem z królową Viktorią, który wczoraj fotografowałem dzisiaj otwarta knajpa (ponoć wieczorem większa restauracja i wczoraj to się wstrzeliliśmy akurat w godzinę, gdy są zamknięci) - wzmacniam się pyszną kawą z jeszcze pyszniejszym brownie. Oglądam przepływający świat. Jak się tak siedzi, to ciekawe rzeczy same do ciebie przychodzą.
Włóczę się zakosami po dzielnicy, żeby odnaleźć miejsca z pierwszej nocy, gdy szukaliśmy szkoły tańca Viruta i wczorajszego placu Serrano (teraz pusty i zupełnie jakoś inny), a w końcu znaleźć jakiś autobus. Udaje mi się znaleźć taki jadący na Retiro, to jadę, żeby zobaczyć jeszcze bardziej malowniczą niż La Boca dzielnicę zbrodni i ubóstwa wokół Terminal de los Omnibuses, którą widzieliśmy z okien busu wiozącego nas wczoraj z lotniska. Hah!
Okazuje się, że zwiedzanie dworca autobusowego o ponad 70ciu peronach też jest fascynujące - jadłodajnie, biura firm przewozowych, pełno żandarmerii, jakaś kobieta idąc karmi dziecko piersią, ludzie czekają z walizami lub bez rozglądając się mniej lub bardziej pustym wzrokiem... W końcu musiałem się przez niego przedrzeć, żeby dotrzeć do moich malowniczych slumsów - szkaradnych kostkowych zabudowań z cegły pomalowanych na przeróżne kolory. Normalnie suburbia boliwijskie w centrum stolicy Argentyny.
Usadawiam się na skraju targu i zaczynam trzaskać zdjęcia. Zauważywszy moje wyczyny fotograficzne na granicy tej cudnej dzielnicy jakiś pan wysiada z samochodu i mnie łapie i uporczywie mnie przekonuje, że raczej mnie wywiezie jak najdalej stąd. Do tego dołącza się żandarm (wokół dworca jest mnóstwo policji), żebym chował aparat, bo mnie obrobią ze wszystkiego, że w ogóle to gorzej niż La Boca i lepiej się zabrać z tym miłym panem oferującym wywózkę i ocalenie. No na takie dictum postanawiam sobie faktycznie stąd pójść, ale twardo oświadczam, że tu obok jest przystanek i już się zmywam samodzielnie. No niezła jazda. A to same centrum. (Dana twierdzi, że slumsy tworzą się koło dworców zawsze, a Aga, że głównie w centrach. Zawsze inaczej to jakoś widziałem...)
Przepycham się z powrotem przez terminal omnibusów, a potem dworzec kolejowy lokalny i dalekobieżny Retiro, żeby trafić na inny autobus jadący tym razem pod budynek Kongresu. Wielkie klasyczne gmaszysko przy gustownym i wystawnym i właściwie nie wiem, dlaczego uparłem się tam jechać, skoro już go kiedyś widziałem i tak w ogóle to nie lubię klasycyzmu. Ale jadę i stamtąd na butach prę już do San Telmo spotkać się z dziewczynami i skonsumować pożegnalną kolację. Idąc tak zawsze zauważa się coś ciekawego. Tuż przed Plaza Dorrego wynajduję jakiś absurdalny kryty rynek, zajmujący chyba cały kwartał - starocie, mięso, bulby do yerby, kafeterie. I tu włażę na uśmiechniętą i radośnie machającą Agę - najwyraźniej zwiedzamy świat synchronicznie.
Pełna wrażeń Dana już czeka na placu. Dzisiaj nie tańczą tu tanga (czyżby tylko w weekendy?). Czekając na otworzenie restauracji udajemy się na malutki aperitif przed wzmożoną konsumpcją w jakimś klimatycznym barze na rogu - piwo i bardzo lokalny 'fernet con cola' (fernet miał być lekarstwem, sądząc po smaku - na żołądek, ale z niewyjaśnionych względów stał się alkoholem rozrywkowym). I jeszcze pochłaniam 2 empanady, żeby móc zachować godność i z głodu nie odgryźć od razu lady w restauracji. Tak przygotowani idziemy na parillę czyli grill do wyczytanego w przewodniku Desnivel.
W sali sami turyści, ale jedzenie godne. Wszyscy kelnerzy z solidnymi brzuchami, co na mnie robi dobre wrażenie - że lubią niby zjeść, dobra reklama miejsca. Takim ufam. Ostatecznie lądują przed nami prawie półkilogramowe steki z polędwicy - bife de lomo. Żadne tam to tamto, wykwintny ogryzek, tylko kawał upieczonej krowy. Dobrze upieczonej i dobrej krowy. Z samym chimichuri i ensalada mixta z burakami (albo palmitos czy jakiejś trawy w przypadku dziewczyn) w towarzystwie wina malbec z Trapiche. Smakuje jak deser, a nie danie główne. Tak polska wołowina niestety nie smakuje (przynajmniej na razie). Później dowiaduję się rónież, że jest osobny argentyński sposób cięcia mięsa. No proszę, a ja z trudem odróżniam wołowinę od wieprzowiny... Ostatecznie wydaję na ten skromny poczęstunek wszystkie pozostałe pieniądze i bardzo mi z tym dobrze. Wolność finansowa.
Już 22 i czas do hotelu troszkę się spakować na jutrzejszy lot. Delikatnie na rauszu po drodze zauważamy jeszcze mnóstwo rzeczy - a to Mafaldę na ławce (bohaterka słynnych argentyńskich komiksów 'z morałem'), a to jakieś kościoły czy zakony czy muzea franciszkanów, a to malownicze uliczki w świetle lamp sodowych, a gdzieś w ogrodzie widzę ognisko - śpiewy i muzyka (oryginalne instrumenty afrykańskie) i taniec. Obok plakat, że niby warsztaty kultury afrykańskiej. Ciekawe. Capueira do muzyki afrykańskiej to dla Dany za dużo, my z Agą przyglądamy się przy ognisku przez dłuższą chwilę.
Jeszcze śmieciarki, ludzie śpiący na ulicy, śmieciarze śpiący na ulicy... Spokój na Plaza de Mayo i tylko transparenty wciąż tkwią na straży walki o wolność i demokrację. Ponoć mają tu aktualnie dość nieciakawą sytuację polityczną - podobnie jak teraz w Polsce - połowa narodu jest za, a druga zupełnie przeciw i tak się ścierają. Bardzo jestem ciekaw, co zastanę w kraju po powrocie, bo w czasie wakacji uparcie unikam wszelkich wiadomości i maili służbowych.
Potem niedaleko naszego hotelu znajdujemy jeszcze narodową szkołęę tanga oraz centrum wyrobów artesanal. Niestety zamknięte, co wyłuszcza nam pani pachnąca marihuaną wychyliwsze głowę przez drzwi. Że może raczej jutro? Sory, jutro nas nie ma. I już przed samym hotelem lokalizujemy pomnik wodospadu Iguazu (?!?). Koniec zwiedzania.
Teraz pakowanie, mycie, spanie. Ge baj Buenos. Mam nadzieję, że rano Felix po nas przyjedzie (okaże się, że przyjedzie jego żona Karin, a Felix zdąży po drodze na lotnisko 4 razy do nas zadzwonić).
PS. Na początku trochę walczyłem z tym wyjazdem, coś mi nie grało do końca (ostatecznie chyba nawet przekonałem się, że jednak wiem dlaczego). O dziwo ostatniego dnia wszystko się ułożyło (pewnie to ta chwila samodzielnego błąkania się). Myślałem, że Patagonia na raz to już wystarczy, ale chyba nie, chyba z lubością przyjadę tu raz jeszcze, wiedząc, co i gdzie i jak i co jeszcze raz dokładniej, a co już nie. Mam nawet swoje typy. Patagonia jesienią? Zresztą nie tylko Patagonia tu ciągnie - północ Argentyny ma też wiele godnych zobaczenia miejsc do zaoferowania. Więc kto wie? Chciałbym. Aga twierdzi, że też :-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018