Do Buenos lece, bo lubie latac. Wylot zaczyna sie od rana pakowaniem, biegiem do kantoru (w banku poniedzialkowe pandemonium), regulowaniem rachunkow i wierceniem sie w fotelu w oczekiwaniu na busa, ktory zabiera ludzi na lotnisko w Trelewie. Swoja droga dobry serwis - przyjezdza busik pod hostel i za 25$ odstawia prosto na lotnisko (Trelew to sasiednie miasto, godz. drogi), co zaoszczedza blakania sie po dworcach autobusowych itp.
Zanim busik wyjezdza z Puerto Madryn, objezdza jeszcze inne hotele, co jest dla mnie po prostu wycieczka krajoznawcza. Przygladam sie lokalnej architekturze. Jest jakos inna. W koncu jest tu cieplo i strasznie sucho (jak moze byc sucho na brzegu oceanu?!?), tak sucho, ze trawa jest luksusem, o ktory trzeba dbac i raczej dziala tu jak kwiotek na rabatce. Wiec w zwiazku z takim a nie innym klimatem domy maja sciany baardzo cienki, bez ocieplen, bez odwodnien (czasem jakas rachityczna rurka w roli rynny), bez tych wszystkich izolacji. Dodatkowo brak jakichs specyficznych korzeni stylowych pozwala na czerpanie bez ograniczen ze wszystkich form projektowych. Czyli domki tutaj sa niskie, z reguly parterowe, roznorodne dowoli. Obok czegos na ksztalt stodoly francuskiej, stoli willa z tralkami a la rezydencja USiA, a dalej igloo z gliny z komikiem wystajacym na zewnatrz. Cudnie. A najciekawiej jest na bulwarze przy oceanie. Wieeelkie okna z widokiem i widoczne za nimi albo fotele skierowane na widok albo na przyklad sztalugi malarskie. Odpal. Niestety sam bulwar absolutnie nieciekawy z tym swoim nedznym asfaltem i brakiem trawy (zupelnie inaczej niz w Czile). W centrum na tym bulwarze sa jeszcze jakies boiska na ten przyklad, ale wszedzie zamiast trawy jakies uklepane piachy.
Trase przez suche rowniny przespalem. Zas lotnisko okazuje sie takim wiekszym barakiem i robi na mnie nie najlepsze wrazenie, bo 1. jakis niby sympatyczny koles usiluje mnie orznac na 11$ przy oplacie lotniskowejm wydajac mi reszte z 6,05$ (jak ja to wykrylem w swoim otumanieniu po snie w busie to ja nie wiem), a 2. absolutnie nie mogie znalezc bramy 3, nie mowiac o bramach 1 i 2. Pozniej okazuje sie ze sa to te sciany ze szkla mlecznego, ktore sie w stosownym momencie uodsuwaja.
Cudnie ze wybralem lot. Ogolnie linii Argentynian Airlines nie polecam. Spoznili sie pol godziny. Maja nedzne jedzenie (jakas minibuleczka) i nie maja wina. Niemniej tym razem nie siedze jakims cudem nad skrzydlem i mam szanse cos szobaczyc. Pierwej widze roj jakichs robali ktore obsiadaja skrzydlo. No zabawne - bede patrzyl jak je zwiewa. I zwiewalo. Mniej zabawnie bylo jak odkrylem te same robale lazace po moim oknie wewnatrz samolotu w czasie lotu (uklony dal Goski).
Natomiast jedna powazna zaleta jest widok. Przelecielismy nad Plw Veldes (tam gdzie te wieloryby i pingwiny), a potem dookola calego Buenos Aires (wow!). Polwysep ma ksztalt takiego grzyba - wjezdza sie przez waski kawalek ladu, a potem jest szeroka ´czesc glowna´z dwoma zatokami po obu stronach. Po lewej stronie, przy wiezy obserwacyjnej jest wyspa, ktora natchnela Excuperi´ego do pomyslu weza ktory polknal slonia, taki ma ksztalt (oczywiscie z gory nie wyglada tak fajnie). Widac tez obie depresje z solniskami. Samych wielorybow nie widzialem. Piekny blekit wody i kolorowe wybrzeze. Potem po drodze bylo nudno. Szaro, buro, plasko. Coz sie dziwic - Pampa. Smieszne byly tylko jakies linie (pewnie polne drogi) tnace ten krajobraz w rowniutkie prastokaty albo jakos tak geometrycznie. I miasteczka z gory jak szachwnice - w rowniutka kratke.
Buenos boskie. Sprawnie dotarlem z lotniska krajowego do centrum. Nie wiem tylko dlaczego musialem trafic na zderzenie 2 manifestacji - jedna szla glowna aleje, a druga nacierala na nia z alei bocznej. W srodku ja... Dziekuje.
Na szczescie wymknalem sie stamtad do wybranego hostelu - Limehostel (Lima 11). Hostel przy glownej osi miasta - Av. 9 de Julio, takie aleje, tylko ze 10 pasow (7 + pas zieleni + 3). W jedna strone, zeby bylo jasne. Na osi stoi obelisk, symbol miasta ponoc. Hostel ma nastroj troche knajpy krakowskiej. Moze Kiczu? Recepcja w formie baru z drinkami, leci Chemical brothers, obok stol bilardowy. Niezle. Najlepsze w nim jest to, ze maja taras (no po prostu wyjscie na dach) z widokiem na ta aleje. Po kilkugodzinnym blakaniu sie po miescie (tu serio tancza tango na ulicy! a wiecej pozniej) spedzam tam urocza kolacje w formie flaszki wina (wiernosc concha y toro) przy pelni ksiezyca. Boskie Buenos...