15:23 czasu lokalnego... wyladowalismy na ziemi poludniowoamerykanskiej. Kolejny kontynent zdobyty (okaze sie z jakim sukcesem).
Ale po kolei.
Przygotowania do lotu pelne tzw. Reisefiber. Grr... najpierw podroz do Wawy (samochodem Artura, prowadzi Lukasz, brawura). Rano na 5.15 na Okecie. I tu zaczyna ssie moj kolejny etap milosci do KLM, bo okazuje sie ze mozna zrobic check-in przez internet i zamist stac w kooolejce tylk drop-off-ujemy bagaze. I juz. Szybka przesiadka na Schiphol i dawaj przez ocean. nieznosze niebieskiego, ale w przypadku KLM to wybaczalne. stewardesy mialy miec srednia wieku sto lat, ale te w klasie economy byly dosc mlode (albo jak na ten wiek dosc dobrze sie trzymaly). W klasie business troche gorzej, ale moze business wymaga opieki mamusi. I to podstarzalej. Podroz super, choc widoki nieciekawe (chmury, chmury, woda, woda). Artur spi, Lukasz oglada filmy po hoszpansku (ola, se llamo Forest Gump...), pan przede mna usiluje mi wcisnac moje kolano w moje czolo fotelem, a stewardesy karmia (dostaje zamowione danie wegetarianskie - jeszcze bardziej kocham KLM).
Prawie 1000km/h, ponad 12000mnpm. Slonce nas goni (startujemy o 10.30, po 11 godzinach lotu ladujemy o 15). Przed sama Lima adrenalina rosnie - przecinamy linie Andow i... dech w piersi. Akurat mielismy okazje ujrzec Cordillera Blanca. HEH. A potem to juz nurkowanie w tajemniczej mgle Limy. Trzeba tu dodac, ze po wylonieniu sie z mgly oczom naszym ukazal sie widok rozwalonych glinianych slumsow na wysuszonej ziemi. Pierwsza mysl: ´matko, gdzie mysmy przylecieli?!?´
W taksowce do hotelu okazuje sie, ze umiem mowic po hiszpansku. Un poquito, ale zawsze cos. W kazdym razie kierowca chwali. Pewnie chcial napiwek.
Hotel Espana. To osobna historia. Przypomina lapidarium pelne podrobek rzezb antycznych (co na zdjeciach w internecie dobrze wygladaja). We trzech mamy do dyspozycji pokoj 5osobowy i lazienke z ciepla woda. Smierdzi i okno zabite dechami, ale zawsze to pokoj :) Oczywiscie na wejsciu spotykamy Polakow, ktorzy przylecieli z nami z Wawy tym samym lotem :) Tzn oni wchodzili a mysmy juz wychodzili na szybki rekonesans okolycy. Polozenie holetu okazalo sie powazna zaleta - 3 min. spaceru do Plaza de Armas. Pierwszy widok nie zachwyca. Inicjatywa obywatelska czyli tutejsze miejsca jedzeniowe i przedajne ukrywaja sie w jakichs garazach, moze to taka dzielnica. Tylko dlaczego w samym starym miescie? Zjedlismy jeszcze w restauracji Machu Picchu poleconej przez kierowce - niby duzo, smacznie i tanio, bo 5 sole. Zgadzalo sie tylko 5 sole. Nie bede opisywal plastra miesa, ktory spoczal na kupce ryzu. Jakby wycinek swini zywcem... Na pewno bedzie lepiej.
Powrt do pokoju. W koncu kapiel i spanie. Tylko jet lag...