Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Peru, Boliwia 2007    Dzien pierwszy
Zwiń mapę
2007
23
sie

Dzien pierwszy

 
Peru
Peru, Lima Lima
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13 km
 
Pobudka w hotelu o 8mej rano oznacza drzemke do 15tej czasu polskiego czyli przewracamy sie bezowocnie w lozkach juz od 4tej. Nasz pierwszy cel to wizyta w biurze pani Marii Kralewskiej, w ktorym mamy odebrac zestaw biletow itp. Taksowka jedziemy do dzielnicy Jesus Maria i kolejny zestaw wrazen z Limy. Brzydko i siapi. Limianie(?) bez usmiechow (i wcale sie nie dziwie, bo z czego sie cieszyc w tym dzdzu bez slonca). Ulice pelne korkow i dziur, a na nich w bezladzie rzedy samochodow i autobusow (zywcem z Indii). Swiatlom i policjantom udaje sie zapobiegac przejezdzaniu przechodniow. Wsrod pozostalosci kolonialnej architektury (rzadkosc!) kanciaste bloki betonu bez gustu. Ogolnie panujacy styl to Ruinizm. Coz.
Zamiast do biura trafiamy do mieszkania pani Marii. ´Los olamos´w adresie okazuje sie nie byc alanos tylko olmos. (kazdy blok ma nazwe innego kwiotka) Niech zyje Palec Bozy.
Pani Maria bardzo mila. Zanim poszlismy do biura, gzdie poczestowala nas pierwsza ´mata de coca´udalo jej sie sprawnie przewrocic do gory nogami nasz setny plan podrozy. I dobrze. Przez ta zmiane p. Maria na nas nie zarobi, ale to nie moj problem. Zamiast kolei Malinowskiego i blakaniu sie orzez Ayacucho i Huancuyo przez kilka dni, jutro mamy jechac na wycieczka wzdluz trasy pociagu. Ponoc tak lepiej widac mosty itede. A przede wszystkim zobaczymy jakas przelecz i Slonce. To co sie dzieje wokol Limy czyli czape z chmur przez 9 miesiecy w roku zawdzieczamy pradowi Humbolta. Dziwne, bo dookola pustynia.
Z biura pedzimy, zeby zdazyc na zmiane wart przed Palace de Govierno (lub de corupcia wg taksiarza) w poludnie. Ogolne kolorowe muppet show z wysoko podnoszonymi nogami i orkiestra deta blaszana grajaca ´lezajski full´. Zestaw groznych panow z fuzjami i czolgami chroni muppety przed banda turystow. Na szczescie szybko sie konczy :)
Udaje sie nam jeszcze wymienic pieniadze w banku. Unikamy tzw. cambist-ow czyli panow z kupa kasy w rece i seledynowej kamiozelce z numerem na plecach. Ponoc falszuja. Obiad - znajomosc nazw warzyw to za malo, zeby swiadomie zamowic obiad... ale zjedlismy jakas zupe, rybe. Artur mial mieso, ktore przypominalo bardziej chinska restauracje. Na pewno z czasem bedzie szlo nam lepiej :) Jeszcze ciasteczka. A pani Maira mowila, zeby jesc lekko... a najlepiej wcale. Moze od jutra.
Popoludnie to wizyta w Miraflores. Udalo sie nam tam dojechac i wrocic autobusami, co nie obeszlo sie bez pelnej wspolpracy policjanta, prowadzacych oba autobusy i polowy pasazerow. No coz, liczy sie skutecznosc. Zaoszczedzilismy 10 pesos :)
Miraflores to czesc nowsza, czyli mniej depresyjna i obskurna. Wiecej wiezowcow, bialych kolnierzykow i burzuazyjnych turystow. Co wcale nie znaczy ze jest duuzo piekniej. Po prostu mniej brzydko. Z milejszych rzeczy dotarlismy do brzegu Pacyfiku, gdzie Lukasz moczyl reke, a Artur uciekal falom. Bylo tez tam mnostwo panow z deskami do serfingu, tylko nie widzialem, by zaden z nich plywal. I krab, ktory okazal sie nie byc martwy. Okazalo sie przede wszystkim, ze Lima stoi na klifie! Tylko nie takim skalistym, ale... z otoczakow. No jak ona na tym stoi to ja nie wiem, ale stoi. Gdy wychodzi slonce to musi byc tu przyjemnie na tym brzegu.
W drodze powrotnej 2 atrakcje. Pierwsza to kawa i czekolada. Kawa podana w formie filizanki wody (tzn roztworu chloru) z dzbanuszkiem esencji kawy rozpuszczalnej. Nie wpadlbym na to. O czekoladzie nie bede pisal, bo od razu zaczynam myslec o konskim mleku. Pikanterii dodaje totalnie zalany jedyny gosc oprocz nas, ktorego nie udaje sie nikomu wyprosic z baru.
Druga atrakcja to wizyta w sklepie. Kupilismy 6 bulek i pare wod mineralnych, ale wspolpracowala cala obsluga i kibicowala cala kolejka. Na szczescie nikt sie nie wsciekl. Wszystko prez to, ze tu trzeba najpierw do ´caja´ i powidziec Pani co sie chce kupic, a potem z kwitkiem isc to odebrac. Na to tez bym nie wpadl.
O! i jeszcze jedno! Do hotelu wracalismy chyba ulica poligraficzna (no skoro mamy szewska...). W kazdej bramie drukarnia. A maszyny, jakie tu maja to... slow mi brak. Klimat nieprzecietny. Tylko przyspieszylismy troche, bo centrum to ponoc niekoniecznie najbezpieczniejsza dzielnica. Ale plaza de armas w nocy wyglada pieknie :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
Krzysztof Zieliński
Krzysztof Zieliński - 2007-08-24 08:57
Panie Barku - widzę, że Pan się zdenerwował. Co na to powiedzą nasi studenci. My tez tu mamy bardzo gorąco ale jakoś się trzymamy. Pełno chińczyków dookoła - handlują, ze az trudno przejść ulica. Jednak wszyscy jestesmy bardzo spokojni.

Nawet udało nam sie zrobić zakupy. Ogólnie jest ciekawie. Ten blog to dobry pomysł.

Życzę Wam dużo wrażeń.
Pozdrowienia z Shanghaju.

 
kvolo
kvolo - 2007-08-25 02:53
Obiecuje sie poprawic! W koncu tez jestesmy ludzmi, takoz jak i nasi pelnoletni studenci :) A spokojem cieszymy sie tu nader wakacyjnym.

Ciesze sie, ze tez nie marnujecie Panowie czasu i zglebiacie tajniki kultur orientalnych. Zycze wielu wrazen! Pozdrawiamy jeszcze z Limy.
 
Czeko
Czeko - 2007-08-29 10:12
swietne relacje (gratuluje!), przezycia na pewno takze rewelacyjne (zazdroszcze troszeczke:D), ale ta czekolada mi nie daje spokoju... co z nia nie tak? to przeca prawie profanacja - kontynent ojczyzniany czekolady, a ona nie wywoluje zachwytow :(
i sprawa nr 2, dr Adicto - Ty, dzielny beznalogowiec, ktory nawet kawe pijasz 4 razy w roku, wpadasz w szpony nalogu?:>
udanych dalszych wojazy, pozdr :)
 
anthem
anthem - 2007-08-29 18:48
I fotki się nawet pojawiły. Co prawda tylko trzy, ale dobre i to na początek.
 
Lukasz Czekierda
Lukasz Czekierda - 2007-08-31 02:52
Co do czekolady - kupilismy przez przypadek taka paste puro - chyba do rozpuszczania. Na sucho wstretne. Dzis kupilem mleczna - jeszcze nie mam zdania. A co do koki, mate de coca jakos mnie na chorobe wysokosciowa nie pomaga, wiec zaprzestalem konsumpcji.
 
pomarancz4
pomarancz4 - 2009-06-23 02:47
hmm..z Twojej relacji wynika, ze Lima to..bieda, smrod, brud i ubostwo:) coz, szkoda..pewnie to przez to, ze byles tutaj tylko jeden dzien i nie miales okazji zobaczyc calego miasta, a druga sprawa, ze pierwszego dnia po przyjezdzie do nowego miasta tez zawsze jestem krytyczny, a dopiero po kilku dniach zaczynam zauwazac te dobre strony..tak samo jest z Lima. Jestem tutaj juz w sumie 12 dzien i uwazam, ze jest to najpiekniejsze, najlepsze do zycia miasto sposrod tych duzych, ktore mialem okazje zobaczyc w AP..Mowie m.in. o La Paz, Bogocie czy Quito..coz, moze gdy wrocisz tu raz jeszcze to zobaczysz, ze Miraflores nie jest tylko ¨mniej brudne¨ od innych dzielnic, ale wrecz piekne..ze Limianki (Limonki?) to najpiekniejsze dziewczyny jakie mozesz spotkac w Peru (poza Iquitos), ze to miasto jest tak przesiakniete calym pieknem Peru, ze jest to wprost nie do ogaraniecia..:) koniecznie musisz tu wrocic!pozdrawiam
 
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018