No to dwa dni w plecy z opowiescia, wiec bardzo przepraszam potencjalnych wiernych czytaczy. Zyje, jest dobrze, Peru nadal ladne, nikogo nie zamordowalem, ani nikt mnie.
Wiec po krotce... Aguas przywitala nas o poranku rzesiscie. Tzn lalo od 3ciej w nocy, a potem juz tylko padalo. Postanowilismy sie tym nie przejmowac i kontynuowac wakacje, wiec:
1. wysiedzielismy sie na sniadaniu w hotelu (o ile buleczke z dzemikiem i soczkiem sniadaniem nazwac mozna, w kazdym razie buchnalem 2 banany, lukasz tylko 1)
2. popaletalismy sie po tutejszym targu ze 100procentowym narzutem (popatrzec mozna).
ad.2 z tym popatrzec mozna to nie do konca prawda. Przeto Lukasz nabyl koszulke z napisem ´Una hoja ´de coca es no droga czyli ´jeden lisc koki to nie prochy´ (w wolnym tlumaczeniu). Mowilem - doktor Adicto (nie ja tylko Lukasz).
Czyli cudne nicnierobienie w atrakcyjnej scenerii. Natura nas jednak docenila i przestala olewac (deszczem). No to my na spacer - wdluz torow kolejowych dla przejazdow lokalnych. Tory na polce skalnej 10m nad droga, a my na tych torach. Przez 2 tunele. Ubaw po pachy. W pewnej chwili dogonilo nas kolejowe UFO - jakby nysce obciac kola i postawic na podwozie kolejowe. Nawet nadkola sie ostaly oryginalne. TrenTaxi. Wszyscy oniemiali i ciesza sie. My ze nowosc, panowie z UFO, ze kontakt z ludzkoscia. daleko jednak nie ujechalismy, bo ufo postanowilo nawrocic, czyli na bocznice przodem, potem powrot tylem i juz z powrotem do przodu. Kazda bocznica zabezpieczona klodka, pan otwieral kluczem. NIe koniec. Okazalo sie ze wyladowalismy w jakims rezerwacie, gdzie trzeba lazic po dzungli wyzszej, ogladac rosliny, a w nagrode dociera sie do wodospadu. Niespodziewanki sa najciekawsze :)
Dolina po kotrej sie blakalismy jest sliczna niemozebnie. waska, wokol pionowe skaly do kilkuset metrow nad nami. Artur mowil, ze przypomina mu to trase wokol Anapurny. I te mgly takie malowniczo rozmantyczne.
Udalo sie na czas wrocic do hotelu, zebrac plecaki, zjesc obiad (pizza! po peruwiansku, ale z pieca), mal akawka na rozluznienie z widokiem na doline i pociag. Jessu... te 4 godziny to bylo za duzo. Nawet widok swiecacych osniezonych szczytow i efektowne zygzakowanie sie pociagu w dol do doliny Cusco ku swiecacemuy sie w dole miastu (ciemnosc tu atakuje juz o 19). Miejsce w hotelu bylo (i dobrze bo o 22 juz niczego bysmy nie znalezli). Pokoj tym razem z dobrymi lozkami, ale nie dzialajaca umywalka (no tocar...). I smierdzi. Nic to - spac, bo nazajutrz Pisaq.