Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Peru, Boliwia 2007    Machu Picchu
Zwiń mapę
2007
26
sie

Machu Picchu

 
Peru
Peru, Machu Piccho
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 682 km
 
Rzeczywiscie Machu Picchu, piekne, tajemnicze, we mgle… ale najpierw trzeba do Machu Picchu dojechac.
Pociag o 7mej wiec pobudka o 5tej. Co prawda hotel jest niedaleko, wiec pojdziemy piechota, ale trzeba wziac poprawke na ocucenie Artura. Okazuje sie, ze nie bylo tak zle (choc z drugiej strony gorzej), bo dalej mamy jet lag i zespolowo przewracamy sie juz od 3. Panowie oczywiscie zbieraja sie niemilosiernie dlugo, ale cwicze cierpliwosc. Droga na dworzec to parodia upadku kolonializmu. Artur wystroil sie w czyste jasne spodnie i swieza jasna koszule (no w koncu trzeba sie przed Inkami pokazac). Po czym w tych czystych jasnych spodniach i czystej jasnej koszuli przetachal zawiniety w niebieska folie plecak na barkach jak worek na kartofle (czyli wor lezy na karku a on go z dwoch stron podpiera… to trzeba bylo zobaczyc). Z Lukaszem zgodnie ryczymy ze smiechu, ale profilaktycznie nie przyznaje sie i znikam w sklepie kupic wode, a potem kanapki od porannych przekupek.
Na dworcu tlum, no nie tylko my do tych Inkow. Chwila czasu, wiec jeszcze kawa w kafeterii, dosiadamy sie do stolika jakiegos Japonczyka, ktory ni huhu ani po hiszpansku ani angielsku (o polski nie pytalem). Jak on po tym Peru sie porusza w ogole?!?! Pozniej spotykamy go w ruinach.
W koncu zaczynaja wpuszczac do pociagu. Organizacja niesamowita. Przed kazdym wagonem stoi tabliczka z jego nazwa (nasz jest D), a przy tabliczce pan lub pani w czarnym plaszczu z plakietka i lista pasazerow. Potem nasza pani przynosi nam wskazowki, jak dotrzec do naszego przewodnika w MP, nastepnie roznosi menu, a w koncu kanapki (oczywiscie platne)... Istny pociag ze stewardesami.
Jedziemy prawie 4 godz. Pociag najpierw powoli wdrapuje sie na pierwsze wzgorze (po co? przeciez MP jest 1000m nizej niz Cusco) tzn jedzie kawalek wprzod, potem w tyl, potem znow wprzod itd. Patent Malinowskiego. Szkoda tylko, ze odbywa sie to prawie na podworkach i wysypiskach smieci mieszkancow Cusco. W koncu docieramy do doliny, ktora zweza sie, by na zakonczenie utworzyc przepiekny wawoz z rzeka i stromymi, absurdalnie wysokimi skalami z czapami sniegu na szczytach. Slicznie.
Naprzeciw siedzi para Francuzow. Ona w peruwianskim naszyjniku, on w jeansach. Strasznie sympatyczni, tylko ani po polsku, ani po angielsku, ani po hiszpansku. Pieprze, nie ucze sie francuskiego, niech tez cos z siebie dadza. Niemniej usmiechaj sie mile, pokazuja mi szczyty, a potem spotykamy sie regularnie w autobusie na gore i w samym MP.
Dojezdzamy, wiec przesiadka do autobusow. W miedzyczasie mieli od nas odebrac bagaze ´chlopcy z hotelu´. Zamiast chlopcow pokazuje sie mila dama, ktora zaczyna nas tachac pod gore. Dobrze, ze zachowalismy czujnosc i pobieglismy do autobusow (niech zyje p.Kralewska, nie musimy stac w kolejce po bilety). Autobusy sa malutkie, brazowiutkie, czysciutkie i w ogole spoko i maja napis Ecologico. Ciekawe o co chodzi, biorac pod uwage kleby czarnego dymu, ktore czasem generuja. Niemniej nie narzekam absolutnie! Wwoza nas sprawnie na gore... nieutwardzona serpentyna, bez bramek po bokac, w tempie, przy ktorym nawet Lukasz mowi, ze za szybko. Google Earth tez klamalo, bo tutejsze gory to nie pagoreczki, tylko skaly o prawie pionowych scianach. Piekne jak cholera... Nawet gdy ma slonca.
Na gorze zgarnia nas anglojezyczny przewodnik i wchodzimy. O ja chromole... Pogoda nam nie dopisala. Nic z tych widoczkow ruinek w sloncu, wsrod zielonych traw i blekitnego nieba. Tkwimy prawie w niskich chmurach. Szaro. Bedzie padac. Ale i tak dech w piersi... No co ja tu bede pisac. Przezyc to trzeba (bo zdjecia to bubel). Gdy skonczylismy biegac z przewodnikiem zaczelo padac i z gory zeszla mgla, tak ze wszystko prawie zniknelo. Sprytnie ulokowalismy sie pod daszkiem Domu Straznikow z widokiem na cale miasto. Zamiast sie wsciec, stwierdzilem, ze jest pieknie, nigdy nie mialbym mozliwosci zobaczyc tych ruin pojawiajacych sie i znikajacych we mgle. Malarskie, jak to sie mowi. W koncu na tyle zmarzlismy, ze przezywszy awanture w kolejce do autobusow (normalnie polska scena typu ´pani tu nie stala´) zjechalismy na dol i poszli szukac hotelu, w nadziei, ze sa tam i pokoj dla nas i nasze plecaki.
A! Zjezdzajac mamy prezentacje inwencji peruwianskich dzieci. Autobus rusza. Przed nim drze sie jakis przebrany w zielone pseudoindianskie cos mlodzieniaszek. Objezdzamy serpentyne, a z krzakow wypada mlodzieniaszek i drze sie machajac rekami. Po nastepnym zakrecie to samo... i tak na sam dol. Po czym nasz pseudoindianin wlatuje do autobusu i zbiera napiwki. Jak to Lukasz stwierdzil ´przynajmniej cos robi´.
Hotel znalezlismy, w nim pokoje i plecaki. Znow ´niech zyje p.Kralewska´. Ja mam pokoj z podwojnym lozkiem, lazienka i kafelkami na suficie. Chlopaki pokoj z jenym lozkiem pojedynczym, jednym podwojnym, lazienka i dla odmiany boazeria na suficie. Ponoc nawet rano bedzie sniadanie. Burzuazyjno-kapitalistyczna zgnilizna i to za nasze pieniadze! :)
Spelniwszy moje chwilowe najglebsze marzenie – umyc nogi w goracej wodzie – ruszamy na obiad. Hotel jest na szczycie tutejszych ´krupowek´. W zasadzie Aguas Calientes (czyli Cieple Wody) sklada sie tylko z tych Krupowek, szerokich na 2m i oblozonych restauracjami, ktorych wlasciciele zrobia prawie wszystko by zdobyc klienta, a klientow nie ma. No to my na ten obiad. Pomarudziwszy, stajemy przy jednej, w ktorej niski mily czlowiek z nosem w ksztalcie serpentyny wiodacej na MP, przeczytal nam prawie cale menu. No to ja, ze i tak drogo. Okazalo sie, ze w zanadrzu pod menu pan trzymal juz ´menu turistico´ czyli za 15s zjedlismy przystawke, zupe, drugie i jesze sok z owocow. Dokladajac piwo (i arroz con leche w moim przypadku) przerobilismy to w nieprzyzwoite rozpasane obzarstwo.
Ale przyjemnosci wieczoru nie koniec. Aguas Calientes biora nazwe od goracych zrodel, w ktorych tu sie mozna potaplac. Wiec ´walnawszy banie´ poszlismy sie taplac. Baseny na zewnatrz z woda 38 stopni. Wokol gory (ale i tak ich nie widac, bo noc i chmury). Niemniej zabawa przednia. Oczywiscie chlopakow jedza zarazki, ameba, sol, grzybica, kamienie na dnie, ale trzymaja sie dzielnie. Woda ciemno-slono-gesta. W nim my plus mlode pokolenie Aguas. Heh... wakacje w koncu :) Dobrze ze zwinelismy reczniki hotelowe.
No to wracam do luksusow hotelowych, bo od jutra zaczyna sie nie-burzuazyjna czesc wyprawy. O dziwo, udalo sie zorganizowac male posiedzenie i spokojniutko przedyskutowac (nie krzyczac i nie obrazajac, jak niektorym mogloby sie wydawac) przebieg wyprawy (kolejna wersja, a zaraz potem kolejna). Jak dobrze pojdzie to wszyscy beda baaardzo ukontentowani, ale o tym inna raza. Oby poszlo.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Michau z Falbanii
Michau z Falbanii - 2007-08-27 16:29
Ach, ach. Na początku to mialem watpliwosc dot. uzycia przez Ciebie okreslenia "malarski" (myslalem, ze jak krajobraz, to tylko "malowniczy") - ale niestety... Slownik PWN podaje, ze malarski to takze "bardzo malowniczy". Za to "malowniczy", zdaniem PWN, to: 1. «efektowny pod względem malarskim», 2. «opisujący, odtwarzający coś barwnie, po malarsku», 3. «mający niezwykłą osobowość i barwne, pełne przygód życie» - wiec w zadnym wypadku nie moze byc taki krajobraz!!! Dobrze, ze masz "niezwykla osobowosc i barwne, pelne przygod zycie" :-))) Znaczy - jestes malowniczy!
 
kvolo
kvolo - 2007-08-29 04:20
kretyn... malarskie bylo to maczupiczu i juz! :)
 
anthem
anthem - 2007-08-29 18:55
No i znów brak dokumentacji fotograficznej!
 
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018