Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Wietnam, 2011    W królestwie Kmerów na motorze
Zwiń mapę
2011
06
paź

W królestwie Kmerów na motorze

 
Wietnam
Wietnam, Trà Vinh
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1822 km
 
Do delty Mekongu jedziemy w trójkę, Michał postanawia zwiedzać tajniki miasta. Docieramy rzeczoną 2-ką na Minh Tay i tam okazuje się, że opcji połączeń jest duużo. Do Cam Tho prawie non stop (przynajmniej rano). Tchnięci jakimś niewyjaśnionym natchnieniem kupujemy jednak bilety do Tra Vinh za cenę wyższą o polowę od normalnej. A pijany szczęściem (że opchnął bilety) kasjer każe nam czekać na autobus przed kasami czyli absolutnie nie tam gdzie można się spodziewać autobusu. Okazuje się, że w godzinie odjazdu zgarnia nas z dworca, żeby nas umieścić w autobusie jedynie mijającym dworzec. Zaś cenę biletu wyjaśniają skórzane fotele do leżenia... Od razu zasypiamy.
Z HCM do Tra Vinh jest jakieś 180(?) km i oznacza to 4,5 godz jazdy. Przy podróżowaniu po Wietnami autobusami, trzeba więc ogólnie liczyć godzinę na każde 30-40km odległości. Budzę się przed Vinh Long i mam okazję zobaczyć wieeeelki most nad odnogą Mekongu. Jednak Wisła to nie jest duża rzeka.
Na którymś przystanku ustępuję miejsca kobiecie, która chyba ma problemy z chodzeniem. Po kolejnych przetasowaniach siedzeniowych ląduje... na kszesełku plażowych obok kierowcy. Z jednej strony zabawne, z drugiej niekoniecznie wygodne tak jak skórzana leżanka, ale z trzeciej... mam przed sobą pełną panoramę drogi! Pola ryżowe z kępami bananowców i palm, miasteczka z życiem przed domami, dzieci wybiegające ze szkół na lunch gdzieśtam itede. Najwyraźniej kierowca mnie polubił, bo zaczyna mnie ciągnąć za włosy na ręce. To początek dzisiejszego cielesnego bratania się narodu witnamskiego ze mną.
Po dojechaniu do Tra Vinh, okazuje się, że jesteśmy na dworcu danej firmy, odegłym od głównego o 7km i do niego się jedzie darmowym busikiem. No ciekawe. Jak tylko ruszamy, widzimy jedną ze świątyń Khmerów, dla których tu przyjechaliśmy, zaraz za przystankiem. No nic, wrócimy tu później. Ale dlaczego kierowca oferuje nam podwiezienie do Cam Tho za 200 000 to już nie rozumiemy. Zrozumieliśmy na dworcu - ostatni bus odjeżdża za 20 min, a my jeszcze żadnej khmerowskiej świątyni nie widzieli... Zostajemy. I tu się zaczyna największa przygoda dnia dzisiejszego.
Zaraz znajduje się grupa lokalsów, którzy chcą nas obwieźć po okolicy na motorach, Ja oczywiście na modłę europejską mam wizję, że Agę wiozą mi w jednę krzaki, Marysię w drugie, a mi zaraz pod dworcem każą zapłacić okup. NIemniej po rytualnych scenach, pertraktacjach i innych figurach towarzyskich siadamy na 3 skutery i jedziemy na objazd okolicy. Nadmienię jeszcze, że figury towarzyskie nie wiedzieć czemu obejmowały szczypanie mnie w sutek przez jednego autochtona o niebywale długich paznokciach. Oczywiście musiałem trafić na jego skuter i tu macania po kolanach ciąg dalszy. Jesu...
Zwiedzamy 2 świątynie (ponoć umówiliśmy się na 3, ale nie ma czasu, nie można, nie da rady, za daleko i w ogóle). A same światynie (2 z 468 tutaj) bardzo ciekawe. Jedna trochę 'spatynowana', ze stupami ukrytymi wśród drzew, ale rozbudowująca się, a druga to prócz głównej świątyni zarazem czyste i odnowione centrum kształcenia dla kilku młodych mnichów khmerowskich. Tutaj widzimy przy wejściu akwarium z cielęciem o 2 głowach.
Po powrocie na dworzec scen ciąg dalszy. Czeka na na auto faktycznie - bus do Vinh Long. Czyli okrężna droga do Cam Tho, jakieś 3 godziny. Panowie oferują się podwieźć nas motorami za 200 000 od osoby. I znów sceny, pertraktacje, figury towarzyskie. Marysia obeznana w zwyczajach zachowuje stoicki spokój, bo 'oni tu tak zawsze muszą'. Niemniej mamy już opcję busową, więc nie jesteśmy tak strasznie zdesperowani, idziemy na kawę.
Tu oczywiście wzbudzamy dalsze sensacje (chyba białasów to tu wielu nie dociera). Ja zostaję okrzyknięty zupełnie nie wiedzieć czemu Michalem Jaksonem (?!?), ale bardziej prawdopodobne jest, że po prostu nie rozumiem ich gęgania. Potem zaczyna się porównywanie rozmiaru moich nóg (że niby duży jestem). No fakt, pan zainteresowany moimi nogami sięga mi do brody. Nasi kierowcy ciągle kręcą się dookoła. Lokalsi pozują do zdjęć albo uciekają przed nimi, ogólny cyrk. Jednak po wzmocnieniu się kawą kiełkuje nam w głowach cień szaleństwa. Widzę ten sam błysk w oku Agi. Chcemy motory, a co. Teoretycznie krócej (bo nie naokoło), a jak nie teraz to kiedy, a Wietnam to przecież motory skutery i w ogóle zielono nam. To jedna z lepszych decyzji wyjazdu. Cena już stargowana do 140 000 (w tym zobaczenie jeszcze jednaj świątyni). Jedźmy.
Pojechaliśmy. Przez pola ryżowe odpoczywające (błoto bez ryżu), świeżo zasiane, dojrzewające, koszone, skoszone, suszone, pryskane; wąskie drogi szerokości stołu z wysypanym na nich ryżem do suszenia, ryżem pakowanym do worów, ważonym, przesiewanym, przez gąszcz palm wodnych, bambusów, bananowców; przez malutkie, drewniane, klekoczące mostki, aż do dróg coraz szerszych, w końcu dwupasmowych i wieeelki most nad kanałem w Cam Tho (który wybudowali Japończycy). Nie wierzyłem, że na niego wjedziemy.
To była jazda... Chyba najwieksza przygoda całego wyjazdu. A przynajmniej jedna z największych. Nasi moto-kierowcy byli bardzo ok - jechali cały czas blisko siebie, ostrożnie i na koniec odstawili nas pod hotel, zadowoleni ze swojej 'usługi'. Gdy zobaczyli pieniądze (całość wypłacona razem, 420 000 dongów) przestali oddychać na chwilę. To chyba musiał być dla nich nie lada zarobek, w sumie dla nas warty swej ceny (biorąc pod uwagę, że musieli jeszcze wróćić).
Jeszcze tylko szybka zmiana hotelu na tańszy i na miasto. W sumie tylko na nabrzeże, bo więcej tu nie ma. Bazarek dla turystów zrobiony z dawnego targu rybnego, pagoda. Zaczepiają nas organizatorzy wycieczek łodziami po Mekongu. Oprócz nudnej wycieczki łodzią zbiorową można tu znaleźć taką dżonkę na parę osób, silnik i dwa wiosła. 3-godzinny objazd z jednym bazarem kosztuje 15$, 6-godzinny z dwoma bazarami - 20$ od osoby. Dopada nas kobieta o tubalnym śmiechu i kroku boksera, z którą rozmawiała już Aga pod hotelem. Po targach dostajemy 6-godzinną wycieczkę, ale bez śniadania i przewodnika za 15$. I bardzo dobrze.
Po kolacji (z urodzinowymi shake'ami z owoców, których nazw nie znaliśmy) spędzamy czas rechocząc na nabrzeżu, żrąc mango tak słodkie i soczyste, że kapało mi z łokci oraz obgadując przechodniów i przeplywające barki z dansingiem dla turystów.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
anthem
anthem - 2011-10-07 22:56
Panie Bartoszu, ależ Khmerowie to chyba w Kambodży byli, i w dodatku czerwoni. Jak Pan Michał znosi trudy podróży?
 
kvolo
kvolo - 2011-10-11 10:00
Zgadza się, w Kambodży głównie. Niemniej w Wietnamie mają też swoje pozostałości (jakieś 400 świątyń).
A Pan Michał dzielny, choć do Khmerów się nie udał, wybierając uroki Sajgonu w zamian.
 
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018