Dzień znów ma być prosty. Zasada podstawowa - brak spiny. Wstajemy powoli, jemy powoli, zbieramy się powoli i powoli wyjeżdżamy włóczyć się po parku.
Ogólnie wizyta w Etoshy polega na jeżdżeniu od oczka do oczka (tak jeżdżąc zrobiliśmy marne 150km). Część oczek jest naturalna, a część pompowana. W porze suchej są większe szanse na spotkanie tam zwierząt, bo gdzie indziej nie ma wody. Statystyka mówi jednak, że można trafiać na zwierzęta gdziekolwiek się nie pojedzie, a można też mieć pecha i nie widzieć niczego w żadnym odwiedzonym oczku. Na pewno jednak powinno się spotkać jakieś stado jadąc (zwłaszcza główną trasą!), bo impali i zebr błąka się mnóstwo. My trafialiśmy na nie regularnie (włażą wręcz na drogę), a do tego spotykaliśmy żyrafy, słonie, oryksy, dik-diki, kudu, antylopy czerwone i takie szare, co to Aga twierdzi, że jest antylopą, a ja, że bardziej krową.
W samych oczkach mamy chyba dużo szczęścia. Przypuszczam, że nie ma recepty, gdzie i kiedy jakie zwierzęta spotkać. Rada, jaką wyczytaliśmy w jakimś przewodniku brzmi: "zatrzymać się przy oczku i poczekać, co się stanie". I nawet ma to sens, bo tu ciągle się coś zmienia, a jeździć cały czas 'w nadziei' nie ma sensu. Tak stanęliśmy sobie w oczku Nuamses, gdzie Aga pisała dziennik, a ja się oddałem ożywczemu letargowi i jak otworzyłem oko, to przylazł nosorożec (mam dość oglądania nosorożców, są niezgrabne i nudne jak martwa natura).
My w wodopojach trafiliśmy na: nosorożce - w Halali (regularnie, późnym wieczorem), słonie - w Halali (jeszcze późniejszym wieczorem), zebry - w Sueda albo Salvadora i w Homob (koło południa), żyrafy - w Homob (koło południa), a lwy - w Rietfontein (wygrzewały się rankiem). Ponoć dużo zwierząt i prawie przez cały czas jest w Okaukuejo. My spotkaliśmy tam impale i te-szare-te około południa.
Fajnie jest też pojechać na punkt widokowy na Etosha Pan czyli patelnię czyli bezkresną słoną pustynie tudzież białą płaszczyznę po horyzont. My byliśmy na tym punkcie przy Nuamses, który wbija się 'groblą' głęboko w tą patelnię. Z jednaj strony nicość (po której o dziwo spacerują te-szare-te), a z drugiej równina porośnięta sianem i drzewkami połamanymi przez słonie. Gdy się tam trafi samotnie, jest mega (świetne miejsce na piknik). Kiedy stamtąd wyjeżdżaliśmy, to minęły nas jadące tam pełne cztery samochody i jeden autobus. Chyba nie było już tak fajnie.
Po tak pracowitym dniu szybka kolacja i... wieczór na trybunce przy wodopoju w kempingu w Halali. Cztery czarne nosorożce (nuuuda, bo one się prawie nie ruszają, za to czasem pierdzą), potem przeeeerwaaa, a potem mama nosorożec z małym. Niech mi nikt nie mówi, że to sztuka trafić na nosorożca.
151km (4901km)