Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Ameryka Południowa 2008    Ku morzu na moment
Zwiń mapę
2008
01
wrz

Ku morzu na moment

 
Chile
Chile, Valparaíso
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 166 km
 
Jeszcze nie wiem co to bedzie, bo jeszcze tam nie dojechalem.
Jest 6ta, a ja ciagle ten jetlag.

---

No to jeszcze troche dluzsza relacja. O 6tej to ja juz bylem po wielu czynnosciach zyciowych. Zaczelo sie o 5tej chyba. Przelezalem w skrzypiacym lozku zastanawiajac sie czy to leje czy nie. Stwierdzielm ze do upartych swiat nalezy i wstalem sie zbierac do Vaiparaiso (chyba tak nazwal Stingo jedna z ballad na tej plycie z Desert Song). Dosc zmudnie mi szlo i mysle, ze mojego przepakowania to juz Czesi nie zniesli (dzis sobie polecieli i los mi ich wymienil na Meksykanow). Ja zas niewinnie zezarlem kawalek bulki z awokado w towarzystwie oblakanej Olgi z helpdesku. Oblakanej, bo byla totalnie niedobudzona i w tym niedobudzeniu i w pantomimie usilowala mi przekazac troche wiesci pt jak przezyc w Vaipo (ponoc strasznie kradna). Dotarlem na dworzec, autobus na mnie czekal (Pullman za 6300$ w dwie strony) i wyruszylim. Widoki mnie zatchly, bo te Andy, bo mgly i dolem i gora. Jednak nie zatchly mnie wystarczajaco, bo momentalnie zasnalem. Jedna uwaga - busy (steward + wyswietlacze predkosci) i drogi i tunele maja tu w porzadeczku.
W Vaipo najpierw uparlem sie wymienic doleres, zeby miec na jutro. Z pantalyku mnie zbil fakt, ze tu... nie da sie dolarow wymienic w banku. Tylko posiadacze kont (czytaj czylijczycy). Wiec kantor. Gdzie kantor? itede Jak juz wymienilem i usilowalem sie znalezc, gdziezem to ja zalazl w poszukiwaniu kantoru to musialem wygladac na niezle zagubionego, bo zaatakowal mnie jakis niemiec karzac schowac aparat (bo kradna), powiedzial ze tu mieszka, wreczyl mape i sie oddalil zanim zdazylem sie polapac o so choi... Jakas personifikacja opatrznosci bozej czy jak?
Bieganie za kasa zaburzylo mi plan zwiedzania i musialem sie troche wrocic. Niemniej V. od poczatku wydalo sie przyjazne (mimo ze troche zawalone i zdemolowane). Ave Brazil w palmach, targ owocow, port... Sednem jest jednak to, ze polozone jest ono na wzgorzach. Trzeba miec nie lada kondyche, zeby tu mieszkac. Na szczescie zbudowano caly szereg wind (a raczej stromych kolejek szynowych). I jedna taka wwindowalem sie na Cerro Concepcion i... to prawdziwa bajka jest. Domki rozkoszne ale w takich kolorach, ze trudno to opisac. I jesli idzie o intensywnosc i o zestawienia. Wpadlem w szal foto. A pozniej wpadlem na lunch, ktory okazal sie byc sniadaniem do Cafe con Letras. Niby zwykle tosty, ale baardzo smacznie.
Kolejnym epizodem po blakani byl port. Mozna sie po nim przeplynac, ale nie ma turystow i ze niby musze wynajac lodke sam. Roznica colectivo jest za 1000$, a privado jest za 10000$ (no jak dla ciebie to 5000$). Ale sie uparlem i doczekalem sie najpierw australijczyka do dzielenia kosztu (teraz wiem ze australijczyka poznaje sie po tym, ze ciagle powtarza 'yeeeah... yeeeah'), a potem nawet calej grupy. Takie plywanie to nic nadzwyczajnego w sumie. Najciekawsze byly wylegujace sie na bojach lwy morskie z bliska. Poza tym pare kutrow rybackich, jeden mokry dok, kilka wojennych okretow i przeladowywalnie kontenerow. Ot port z panorama miasta, ale i tak zadowolonym :)
Powrot przydarzyl mi sei rownie sprawny - potwierdzenie biletu powrotnego i Pullman od razu rusza. Tym razem nie spie i znow sie przygladam autostradzie (momentami wycinanej w skale i 4pasmowej), wzgorzom z palmami, wzgorzom z wycietymi drzewami, winnicom bez lisci, jeziorkom, gooorom itede. czyli uroczo. Mam nadzieje, ze dalsze uzywanie autobusow tutaj bedzie rownie sprawne.
Na kolacje podjechalem do Bellavista. Tym razem w swoim szalonym probowaniu nowych potraw trafiem na ciasto kukurydziane. I wszystko byloby dobrze, gdyby nie to, ze mieso roznego sorta jak nalezy, ale pulpa z kukurydzy... na slodko. Nawet ja nie zdzierzyle. Na szczescie wino wynagrodzilo.
Tym razem trafilem na Plaza de Armas jak po sznurku i usiadlem sobie na moment, zeby pochlonac to, co tu sie wlasciwie dzieje. Przewalajace sie tlumy pod palmami. Dziadkowie w altance graja sobie w szachy, ktos peroruje, ktos gra orkiestra sobie, ktos sie caluje z przymlaskiem pod palma, ktos je lody bez przymlasku, fontanna fontannuje... Niesamowicie niesamowity to klimat tworzy. Takie nic, a jednak takie inne. Ludzie tutaj sa tacy inni. Nizsi. Raczej, yhm... bardziej puszysci. Moze ma to troche zwiazek z unoszacym sie wszedzie takim slodkim zapachem. Jakby wszedzie pieczono jakies pysznosci. W sumie ciastkarnie na kazdym rogu, wiec moze cos w tym jest.

A teraz to juz przepakowywanie, przekapanie i do loozia.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Narcyza
Narcyza - 2008-09-01 18:00
Bartolomeo - no piekne zywe opisy jak zawodowy podroznik - dzieki Tobie przezyje jakos ten pierwszy miesiac szkoly podrozujac po odleglych ostepach, pozdrawiam serdecznie
 
anthem
anthem - 2008-09-01 19:33
Pani Narcyzo, kopę lat (Panie Bartku proszę wybaczyć mi ten wtręt) Wszystkiego dobrego z okazji nowego roku!
A wracając do Chile, gdyby pan Bartek pojechał późną jesienią (listopad), to jetlegu by nie było bo wtedy tu jest godzinę do tyłu a tam jakoś tak odwrotnie więc różnica ok 4 godzin tylko, no i pewnie pogoda byłaby lepsza, bo teraz to tam jest przedwiośnie, no ale cóż...
 
Michau_Wwa
Michau_Wwa - 2008-09-02 22:24
Ach-ach, cóż za miłe towarzystwo ;-)

Kvolu, nie jedz dużo słodyczy, bo będziesz miał nadbagaż... ;-))) Czy Ty będziesz pokazywał jakieś foty?
 
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018