Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Patagonia, 2016    Śmigiem. Przez pampę i Cieśninę Magellana
Zwiń mapę
2016
11
lut

Śmigiem. Przez pampę i Cieśninę Magellana

 
Chile
Chile, Punta Arenas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2670 km
 
Wyjeżdżamy o 8mej, więc sprawny poranek - dopchanie plecaków, śniadanie, kanapki na drogę. Trzeba być pół godziny przed odjazdem - taki autobusowy boarding. Na dworzec (na drugim końcu ulicy turystycznej) mamy 10 minut piechotą.
Okazało się, że nie możemy mieć tak po prostu. Odjeżdżają nie jeden, ale dwa autobusy, a te ostatnie 3 miejsca to nie były na środku autobusu, jak przypuszczaliśmy, ale na końcu pierwszego z dwóch - dwa siedzenia na samym końcu przy toalecie, a trzecie z przodu dla inwalidów. Zgadnijmy które mnie się trafiło... Inwalida, nie inwalida, ale widok dookólny.
A widoki warte podziwiania. Wyjazd z Ushuaia w deszczu, jeszcze wśród pagórków. Zasypiam, a gdy się budzę - jakoś tak bardziej sucho. Pampa? Mniej lub bardziej pofalowany krajobraz porośnięty sianem. Przez drogę przebiegają guanaco, gdzieś tam pasą się strusie. Lisy, króliki i owce też się eksponują. Oczywiście nie za często, żeby nie znudzić swoim widokiem.
Dojeżdżamy do granicy - najpierw wyjazd z Argentyny (migiem), potem kończy się droga asfaltowa i jedzemy 15 minut szutrem, a w końcu wjazd do Chile. Wieje strasznie, gdy musimy wysiąść na 'trzepanko' - prześwietlanie walizek. Seidząc na początku autobusu wyszedłem i wróciłem sprawnie załatwiwszy wszystko i oglądam co się dzieje. Wychodzi się z bagażem podręcznym do prześwietlenia, a załoga autousu załatwia prześwietlenie reszty bagażu. Gdy się wraca wszystko jest już z powrotem w bagażniku z wyjątkiem towarów podejrzanych (do Chile nie wolno wwozić produktó rolniczych ani spożywczych - bałem się, że mi kanapkę gwizdną i wodę). I tak siedzę i patrzę - leży jakaś torebka i duży plecak owinięty w ortalion. Nikt się nie przyznaje. W końcu wraca z odprawy Agnieszka jako ostatnia - okazuje się, że to plecak jej.
Towarem, który spowodował zatrzymanie okazała się być nasza pietruszka... śliczna, zdrowa i jędrna, niebywałe źródło witamin i żelaza. Skonfiskowano ją nam i autobus mógł pojechać dalej. Tzn. 300m dalej, by zatrzymać się w przydrożnym przygranicznym barze (nie mamy pesos chilenos, więc kończy się na coli).
Autobus telepie się na drodze szutrowej. Wokół pusta pustka z wyschniętą trawą, równina z nisko zawieszonym chmurami i tak dalej przez 300km. W telepiącym się autobusie nadrabiam zaległe wpisy z poprzednich dni w dzienniku. Na siedzeniach obok mnie siedzą postawne Słowaczki, które głównie tokują i jedzą. Jazda przez pusty step (prerię?) Patagonii ma w sobie coś hipnotycznego.
Momentem zwrotnym jest przeprawa przez Cieśninę Magellana. Zupełnie o tym zapomniałem i gdy autobus zatrzymuje się przy betonowym zjeździe do wody trochę się dziwię. Po zjeździe hula dziki wiatr oraz lisy. Żadnego zabudowania. Dalej, gdzieś w oddali na turkusowej wodzie kołyszą się dwie barki. Po dłuższym czasie przypływa pierwsza - wypełniona cysternami. Cysterny wyjeżdżają. Zapełnia się ciężarówkami pełnymi owiec w trzech piętrach i odpływa. Na jednym piętrze jakiś baran stuka wszystkie owce po kolei. My czekamy dalej. Lisy biegają.
W końcu nasza kolej i gdy wchodzimy na pokład. Autobusy stoją osobno, a pasażerowie sadowią się w zamkniętej poczekalni albo (jak my) ładują się na górny dek i zachwycają się wszystkim czym widzą. A to słoneczko, a to wiatr (ja pieprzę jak wiało), a to pingwinek, a to orka, a to słoneczko, a to wiatr, a to pingwinek... I tak aż do wyładunku po drugiej stronie cieśniny. Przeżycie w sumie duże i nogi rozprostować można było. No to Beagle'a i Magellana mamy za sobą, został Horn i kanał panamski (jadyne przeprawy między oceanami).
Teraz jedziemy już asfaltem wzdłuż cieśniny Magellana. Okoliczności przyrody nader urocze. Do Punta Arenas przyjeżdżamy z godzinnym opóźnieniem, co wywołuje u mnie delikatny stres, bo nasz następny autobus odchodzi z innego dworca, który znajduje się w innej części miasta i tak dokładnie to nawet nie wiemy gdzie. Gnany hormonami i mając czubek języka za przewodnika ciągnę cały peleton (bo Słowaczki też jadą dalej) i zgodnie razem docieramy na czas do zajezdni Bus Sur (który wcale nie był 'cztery przecznice dalej' od budki linii Baria na przedmieściach). Cóż, Punta Arenas dużym miastem jest, chociaż nie na naszej trasie. Ponoć cmentarz tu mają ciekawy...
Siadamy w wygodnym autobusie i ruszamy właściwie tą samą drogą z powrotem wzdłuż Cieśniny Magellana (przynajmniej przez pierwsze 50km, bo takie połączenie, i jeszcze przy okazji zaliczamy lotnisko, bo stamtąd też odbieramy pasażerów). Do PN dojeżdżamy około północy, gdy dworzec jest już zamknięty i uciekając z niego Danę o mało nie przycięła zamykająca się brama. Później nocny spacer do nieznajomego miejsca, które na szczęście udaje nam się odnaleźć na wielkiej mapie przy dworcu. Słowaczki idą swoją drogą - bliżej centrum.
Ostatecznie lądujemy w przerażająco cichym i zamkniętym miejscu - w domu wyglądającym jak dobudówka do hurtowni - Hostel Agustin (niedaleko od polecanego Singing Lamb). Ciemno. Cicho. Jakoś tak zupełnie nie jak hostel. Pani bierze paszporty, prowadzi na pięterko i pokazuje pokój pełen śpiących ludzi. Szeptem informuje, że kąpać się to już raczej jutro, bo po północy to już nie nie. Małe łóżka, w pokoju ciasno i brak powietrza. Ściany jakieś takie zużyte. Staramy się hałasować jak najmniej i jak najszybciej pójść spać. Będziemy się martwić rano.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018