Nasz ledwo żywy Francuz skazany na rehabilitację po 8godzinnym marszu opuszcza nas o poranku. Zerkamy za okno. Pogoda niepewna, więc decydujemy się nie iść do Fitz Roya (dla którego tutaj dotarliśmy) tylko ku Torre Cerro. Produkty na śniadanie sobie przywieźliśmy z El Calafate, więc jemy jak sprytne cwaniaki (niestety kuchnia w tym wielkim hostelu absolutnie nie zapewnia jakiejkolwiek wygody użycia ani wyposażenia) i wychodzimy.
Szlak zaczyna się niedaleko naszego hostelu. Na początku każdego szlaku stoi kopuła ze strażnikami parku, którzy rozmawiają z wszystkimi wchodzącymi do parku, informują ich co można, a czego nie można i rozdają mapki. Wejście bez opłat (do Parku Las Glacieres Północ). Szlak wiedzie wzdłuż rzeki Fitz Roy, w malowniczej dolinie. Słońce, ładne widoki, aż docieramy na punkt widokowy z kolorowym rysunkiem na drewnie (co to ma być niby widać) i... szarą litą mgłą za nim. No coś tam niby prześwituje, ale na pewno nie to co jest na uroczym rysunku. Niemniej idziemy dzielnie, może z bliska się uda. Wieje jak zawsze.
Przedarwszy się przez stosowną ilość krzaków docieramy na morenę przy jeziorze Torre pod naszym celem - Cerro Torre (ok. 3100mnpm). Z drugiej strony lodowce. Szczyty w chmurach. Chowamy się przed wiatrem za kamieniami (ktoś usypał taki mały bunkier) w nadziei, że coś jednak będzie widać. I z czasem widać coraz więcej, acz same szczyty się nie odsłonią mimo szalonego wiatru. No cóż.
Żeby wycisnąć z wyprawy co się da, gdy wiatr trochę zelży (bo przez moment nie dało się wychylić zza kamiennego bunkra), idziemy z Danutą na końcowy punkt widokowy po drugiej stronie jeziora. Ja oczywiście zaślepiony szczęściem błądzę i wychodzę w jakiś las dużo powyżej szlaku (zresztą bardzo uroczy las z resztkami jakichś szałasów) i potem muszę kombinować jak tu zejść na ten normalny szlak. Za to widoki pierońskie (głównie na lodowiec). A nad końcem, gdzie kontempluje sobie piękno przyrody Aga rozciągnęła się tęcza. Gdy podniesiony na duchu pięknem świata wracam w podskokach, Dana już jest razem z Agą i zaczynamy 9km marsz powrotny. Cero Torre nie pokazało swojej krasy do końca.
Umęczeni sami robimy sobie makaron w schronisku, żeby zrównoważyć wczorajsze straty finansowe poniesione w Cervecerii. Dużo tego makaronu zjedliśmy.
Do pokoju dostajemy na skład Singapurczyka Eugeniusza.