Odwiedzenie lodowca Perito Moreno w parku Glaciares Południe jest drogie w cholerę - 400$ transport w dwie strony (ok.półtora godziny jazdy) + 260$ wejście do parku + 250$ łódka (opcja godna polecenia). Teraz już wiem, że nazwa pochodzi od Wielkiego Argentyńskiego Badacza Patagonii, który przekonał królową angielską, żeby jej większość oddać Argentynie właśnie, a nie Chile. W efekcie jest więc bohaterem narodowym. A Perit Moren można spotkać w Argentynie jeszcze kilka - a to inny park narodowy, a to jakieś miasteczko (akurat ono ponoć nieciekawe). Zresztą podobnie jak Fitz Roy'ów - a to rzeczka, a to szczycik.
Samo przerzucanie mięsa turystycznego pod lodowiec jest świetnie zorganizowane, np.: przy wjeździe do parku kasjerzy wchodzą do autobusu, zbierają opłaty, a potem przynoszą gotowe wydrukowane bilety, więc nie trzeba przepędzać tłumu z każdego autokaru tam i z powrotem.
Perito Moreno robi wrażenie i bez względu na cenę polecam. Widzieliśmy już parę lodowców po drodze, ale do tego można podejść niebywale blisko i trochę lepiej go 'poczuć'. Oprócz opcjonalnej wycieczki łódką, chodzi się po dobrze rozlokowanych mostkach, z których można zobaczych wysokie na 60m czoło lodowca i ciągnący się na 15km jęzor zarówno z dołu, jak i z góry. Lodowiec jest fascynujący - błękit, popękane nieregularne formy, lód trzeszczy i strzela, czasem gdzieś daleko, a czasem kawały się od niego odrywają i wpadają do wody. Robię tyle zdjęć lodu, że będę się bał teraz zajrzeć do lodówki.
Perito Moreno to jedyny lodowiec, który wysuwa się i cofa nawet do paru metrów dziennie. Aktualnie najechał na brzeg i odciął boczne jezioro Brazo Rico - wtedy tworzy się zapora zamykająca to drugie jezioro (potem czasem tworzy się most wybuchający w atrakcyjnej eksplozji). Tak jest co ileśtam lat lat. Dla nas o tyle fajnie, że dzięki temu 'najechaniu' mamy lód bardzo blisko od brzegu. I dzięki braku słońca da się zrobić jako takie zdjęcia, na których widać kolor lodu.
Wracamy pełni obrazów, wywietrzeni na dziesiątą stronę i głodni niebywale. Szybkie zakupy i kolacja w hostelu (dla odmiany ravioli z sosem pomidorowym, ja wymiękłem). Pozostają przygotowania do odlotu o poranku. I żegnaj wyprawo. Reasumując - może jakoś na początku nie byłem przekonany, ale chcę tutaj jeszcze wrócić (a zdarza mi się tak rzadko). Jesienią!! Może będzie chłodniej, ale co tam. Wiemy czego się spodziewać.