Znow dzien prosty. Trzeba sie ewakuowac z Santiago ku kolejnym atrakcjom.
Wg planu to moj ostatni dzien tutaj. Na noc mam bilet do Pucon - Pullman, semicama, 13000$ z terminal central de buses, chyba Broja sie nazywa (sa tez Tur Bus-u ale troszke drozsze, wszystkie wyjezdzaja na noc, np: 21.15, 22.24, 23.30...).
Poranek spedzam zupelnie organizacyjnie - w koncu pranie, przepakowywanie, internetowanie i takie tam. W ramach atrakcji wybralem sie do Concha y toro - tutejszej najwiekzsej i najslynniejszej winiarni. Wycieczka okazala sie zupelnie jak wszystkie z Marta - poltorej godziny jazdy, poltorej godziny na miejscu i poltorej godziny powrotu. :-) I tutaj musze przyznac, ze jestem pod wrazeniem santiagowego metra. Szybko, sprawnie, na czas. Potem trzeba bylo jeszcze znalezc lokalny autobus - lokalna ludnosc pomogla z pelnym zrozumieniem.
Winiarnia. No winiarnia jak winiarnia. Elegancka, czysta. Wycieczki w niej urzadzaja. Krotkie. W ich ramach wliczone sa 2 degustacje, ale za to kieliszek z napisem Concha y toro sobie mozna na pamiatke zachowac. Ciekawe jak ja go mam przewiezc. Nieomieszkam doniesc, gdzie mi sie rozbije.
Rodrigo - przewodnik wygladal raczej na straznika niz someliera czy enologa, ale przeciez nie szata zdobi. Powiedzial co mial powiedziec, niestety po heszpansku i zrozumialem jedynie to i owo. Szkoda. Ogladnelim film pogladowy. Ogladnelim dom, w ktorym zalozyciel (don Concha y toro) zamieszkal, a gdzie teraz museo i inne takie oficjalnosci degustacyjne. A potem glownie piwnice i piwnice, w tym najwazniejsza Castillera de Diabolo. Beczki, beczki z silikonowymi szpuntami. Chlodno, a mury wala (znaczy smierdza a nie wala sie), bo je z bialkiem kurzym zrobili. Wycieczka sie wlecze, zdjecia na tle kazdego muru i beczki wlazac sobie nawzajem (i mnie...) w kadry. I wlasciwie tyle. Niecala godzina za 6000$. Nie narzekam, bo mie sie podobalo i tak. Szkoda tylko, ze te pola troche bez kwitnacych winorosli byly, ale coz... wiosna.
Jeszcze obiad z Maite i Ricardem.
O jesu, co to byl za obiad. Przyszli po mnie z przyjacielem ich przyjaciela, u ktorego zatrzymali sie w Santiago. Isaac (bez podkladow semickich) zaciagnal nas do typowej kanjpy czilijskiej, do jakiej sam bym nie trafil. Knajpa zowie sie La pajitera czyli chyba wsza i ta nazwa poniekad oddaje jej klimat. Speluna. Totalna. Siedzo i chlejo. My do sali obok bo tylko tam miejsce. Stol sie klei, ale kelner uznajac nas za klase chyba wyzsza serwuje obrus. WOW. Sciane cale zapisane. Wiec nie omieszkalem tez dodac swojego 'bylem tu'.
Jedzenie i picie zamowil Isaac. Drinki - prawie pol litra czegos z rurka. To cos w plastikowym kubeczku zowie sie Terramoto czyli trzesienie ziemi (moje, w kolorze piwa) i Marmoto czyli trzesienie morza (ich, zielone jak ludwik). To cos ma w sobie ponoc chiche (ale chyba nie) i fernet czy tez likier mietowy, a na wierzch kula sorbetu jablkowego. I rureczka. Juz po paru lykach bylo niezle...
Zas do jedzenia... duszona gicza swinska ze skoro i w plasterkach i do tego ziemniaki z paroma kawalkami inkszych warzyw duszonych. Z calym moim powazaniem do dan miesnych - dobre bylo. Do tego jeszcze aji czyli ten sos czerwony, piekielnie ostry z kolendra. uou. A na zakonczenie zamowili jeszcze likier mietowy. No nie za bardzo widzialem potem gdzie moj hostel (odprowadzili mnie). Spakowalem sie cudem. Niemniej co za klimat. Poniewaz Isaac wydawal sie byc posiadaczem jedynej zapalniczki w knajpie, momentalnie bylismy zaprzyjaznieni z pozostalymi stolikami w sali. Ja dzielnie walczac z moim englishspaniol twardo dyskutuje. Jak to mowia, bez litra wodki nie rozbieriosz. Niestety na szczescie resztki razonu pozostaly i udalo mi sei ewakuowac z knajpy przed zupelnym upadkiem i przed odjazdem autobusu. Smutno sie zegnac z M&R&I no ale coz - przygoda wzywa. Moze se jeszcze spotkamy w Krakowie czy Barcelonie?
Jakos sie mimo wplywu terramoto spakowalem i dotarlem na dworzec i nawet zakup spozywczy na droge zrobilem. Zauwazylem jeszcze, ze wieczorami panuje tu jakis nieslychany ruch na ulicach. O tlumie w metrze nie wspomne. A kontroluje to wszystko cale mnowstwo strazy miejskiej jakiejs. Np pilnuja peronow w metrze, zeby sie nie wychylac jak wjezdza wagon. No doprawdy...
Niemniej zegnaj Santiago.