Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Ameryka Południowa 2008    A teraz sensowniej...
Zwiń mapę
2008
02
wrz

A teraz sensowniej...

 
Chile
Chile, Hanga Roa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3844 km
 
A teraz po kolei...
Wylot z Santiago na Wyspe o poranku (8.10), oznacza ze na lotnisku trzeba byc baaardzo wczesnie (7.20). Czyli stres pt ´jak ja sie tam dostane?´. W polaczeniu z jetlagiem daje pobudke o 4tej po raz kolejny. Okazuje sie, ze komunikacja dziala tu swietnie. Metro od 6tej bezproblemowo. Czyli jakby co to polecam metrem na Pajeritos a stamtad autobus Centroaeropuerto (kursuja juz o 6tej). Wychodzi mniej niz 2000$, a jest sie w jakies 40 min na lotnisku.
Ale do brzegu. Tutaj odprawa (LANu) jest bardzo sprawna. Wszyscy sie sami check-uja w takich maszynkach w asyscie eleganckiej obslugi, potem trzeba tylko odstawic walizy. Ja jestem szpenio, bo sie czeklem wczesniej przez internet i grzecznie stoje w kolei z plecakiem. O dziwo, jakas mila pani mnie z tej kolejki wyluskala i przepuscila prosto do okienka... biznes klasy. Tez nic nie rozumiem, bo grzecznie stalem i czekalem wyjatkowo bez zadnych awantur, ale przeciez klocic sie nie bede. Obserwowanie tego co ludzie tutejsi nadaja jako bagaz to swoiste przezycie. Niemniej, gdy sie uswiadomi, ze ta wyspa jest prawie 4000 km od brzegu i nic na niej nie ma to sie przestaje dziwic, ze wlasciwie wszystko sie tam dowozi i ludzie z takimi pudlami jado. Ja tylko pol plecaka, bo czesc rzeczy ostawilem w hostelu w lockerze. A po co mam tachac?
Trzeba przyznac, ze organizacje maja tu super. Security przeszlo momentalnie (jak nigdy dotad mnie nie spotkalo)! Potem bezclowa. Widzac jak dostojny senior spryskal sie Herrera od stopo do glow ide w jego slady i tez czegos probuje solidnie. I jeszcze wielka czekolada jako paliwo do blakania sie po wyspie.
WLASNIE! Dwie rady. Jesli ktos bedzie sie wybieral na wielkanocna to polecam:
1. wziac sobie troche jedzenia bo tam jest niebotycznie drogie (do ceny trzeba doliczyc transport z kontynentu - butelka wody minaralnej kosztuje 1500$ czyli prawie 7pln),
2. miejsce rezerwowac z lewej strony samolotu, bo stamtad jest widok na wyspe zarowno przy ladowaniu jak i starcie (ja niestety siedzialem z prawej).
W poczekalni rzuca sie sie w oczy przede wszystkim banda japoncow z maseczkami na twarzy. Przewodniczka tlumaczy im co maja na bilecie. I trudno sie dziwic, bo przeciez dla nich nasze pismo to takie same znaczki jak ichsze dla nas. Niemniej i tak sa jacys tacy nie z tego swiata. Poza tym po raz pierwszy slysze jezyk polski! Jakies dwie podeszle mamony oraz panna uwieszona na tegawym niemcu. Postanawiam sie nie wychylac i siedze cicho.
Potem 5 (piec!) godzin lotu, co daje dodatkowe 2 godziny roznicy czasu! Uo matko. Ta katorge (:P) umila mi czerwone wino ktore mozna sobie zazyczyc do obiadu. Oboka siedzi Stefan z Insbruka, ktory pracuje dla Siemensa i bedac w Bogocie postanowil tak sobie wyskoczyc na Wielkanocna. No coz.
Na lotnisku pandemonium. Na niektorych czekaja przedstawiciele z hoteli (wience na szyje i te sprawy), zas mnie trzeba sie dopiero wziac za szukanie czegos. Zaleta lotniska (dluuugi pas i mala buda) na Rapa Nui jest to, ze w hali przylotow przy dlugich ladach czekaja przedstawiciele hoteli. NIE rzucaja sie na cieie, tylko jak podejdziesz i zapytasz to przedstawiaja oferte. Ja pytam sie kilku o najtanszy pokoj i ostatecznie mam jakas oferte dormu za 7000$. Stwiedzam, ze moze znajde cos jeszcze w miescie i ide sobie (Stefan przeszczesliwy z wielka walizka daje sie porwac komus z brzegu jak sie pozniej okazuje placi 25000$ za pokoj bez cieplej wody z dala od centrum).
No wiec ide sobie. Lotnisko jest od ´centrum´ caly kilometr (nie ma tego w przewodniku: w lewo dwa kwartaly i w prawo, a potem prooosto i juz). Nie ma planow, nie ma adresow, ale moze za malo wiem. Pyta sie o nazwiska osob lub nazwy hoteli. Na takiej wysepce wszyscy musza sie znac.
Moj Tekene Inn (jak pisalem zaraz za Cruz Verde) polecam. Ogrod, kuchnia dla turystow (karmilem sie sam), salun. Stosunkowo niedrogi (przynajmniej byl poza sezonem), a przede wszystkim w samym centrum. Porownywalem jeszcze z jakims inkszym hostelem (porwala mnie jakas oblakana kobieta taksowka), ale wrocilem.
Hanga Roa okazuje sie byc tworem totalnie organicznym, ktory rozwinal sie wedlug potrzeb, mozlowosci i pomyslowosci. Domki (baraczko-dacze mniej lub bardziej urodziwe), kazdy inny, z czego innego, inaczej ustawiony. Ogrodki to z reguly gaszcz tego co rosnie (palmy, bananowce i takie cos z czerwonymi kwiotkami). Jedynie w centrum jakos bardziej po kolei (no moj Inn ma klomb na froncie). Latem musi tu byc bajecznie jak to wszystko zakwitnie, ale wtedy zaowocuja tez tu turysci. Za to teraz moze nie jest tak zielono, ale bardziej spokojnie i mniej tlumnie, latwiej o miejsca i chyba troche taniej (przynajmniej bilet lotniczy byl tanszy). Sa samochody (mnostwo tour taxi) i zastanawialem sie skad. Przeca trzeba je przywiezc (statek/samolot?). A paliwo?! Pozniej dopytuje sie, ze raz do roku przyplywa tu tankowiec.
Popoludnie, ktore okazuje sie nastapic 2 godziny pozniej, postanawiam wykorzystac na rekonesans. Szukajac internetcafe blakam sie w te i we wte wzbudzajac zainteresowanie miejscowych, ktorych glownym zajeciem jest obserwowanie tego co sie dzieje (a raczej NIE dzieje) na ulicy. Wszedlem na bazar pamiatek. Wiekszosc sanowisc nieczynne, tzn. nakryte szmata. Odezwawszy sie, do jednej staruszki dowaiduje sie ze ona to wszystkie ma te ceny specjalne dla mnie i w nagrode odprowadza mnie do supermarketu zdziwiona, ze wlasciwie to ja nie chce kanapki w knajpie obok.
Poczlapalem na Orongo. Jest to wulkan na poludniowym krancu wyspy. Niski, acz szeroki i malowniczy i funduje atrakcyjne panoramy. To tam sie odbywal ten rytual z jajkami pokazany w filmie Rapa Nui. Na szczycie nawet zachowanych jest pare kamiennych chat. Przede wszystkim oplaca sie tam wdrapac, a nie wjechac. Szlak taki troche jak w Bieszczadach (w moim przypadku - jesienia) i moze tylko palmy i eukaliptusy po drodze nie pasuja. Posiedzialem na jakim punkcie widokowym napawajac sie panorama Hang Roa, wyspy i oceanu. I jak ruszylem to troche zaintrygowal mnie dziwny wrzask zza grani. To jakis japoniec z kaskiem w reku darl sie ze szczescia widzac tyle przestrzeni.
A potem dociera sie do krawiedzi krateru. No i to jest obled. Wieeeeelki. Skalisty. Zarosniety bagienkiem. I tylko kaczek i tataraku brakowalo. Jak juz pozbieralam szczeke to nawet pare zdjec zrobilem i poszedlem dalej. Szlak prowadzi wzdluz krawedzi, zas z samochodu nic nie widac. A na koncu park ze wspomnianymi chatami, petroglifami i widokiem na 2 pobliskie sterczace z morza malownicze skaly (to tam sie po te jajca plywalo i jak sie przynioslo to wladza na rok). Najcudowniejsze jest to, ze zadnych turystow tu nie bylo. Nikogo! Cisza, spokoj, cudnie.
A na zakonczenie zdazylem jeszcze na zachod slonca przy Ahu Tahai na drugim koncu Hanga Roa. Kazdy przewodnik wysyla tam turystow na zachod slonca, bo malowniczy i w ogole. Jesli teraz bylo tylu, to co sie musi dziac w sezonie?!...
Aaa... wyjasnienie slownictwa. Moai to te statuy. Stoja na specjalnych oltarzach/platformach - ahu. I maja (rzadko juz) kapelusze rozowe - pahoa. Tu sa 3 ahu. Na jednym jest grupa, a na 2 po jednym moai.
Uff... dluuugi dzien po raz kolejny. W nagrode zimny prysznic, bo dopiero na drugi dzien seniora wyjasnila mi ze trzeba najpierw cos tam za domem odkrecic i bedzie ciepla.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Michau_Wwa
Michau_Wwa - 2008-09-10 11:28
Dzielny podróżnik, dzielny :-) To kiedy jedziemy w Bieszczady? :-D
 
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018