Wow! Widzialem dzis wieloryby. Plywalismy lodka miedzy nimi!!! Ale po kolei...
Budze sie i okazuje sie, ze jestesmy juz w Trelewie, godzine jazdy przed Puerto Madryn. Podroz autobusem lozkowym minela jak z bicza. Ostatnia godzine ubarwia mi radosne krzatanie sie stewarda przy sniadaniu (no pakowane tosty). Tym razem przynajmniej nie pcha mi posladkow przed twarz rozlewajac cole do kubkow na sasiednim siedzeniu. To jedzenie to na takich smiesznych tackach serwuja - z wycieciami na nozki. Przynajmniej kawy sie napilem i wyczolgalem sie z autobusu o jakiejs 7.30 na peronie w Puerto Madryn. I co dalej? W przewodniku niewiele. To leze na dworzec i widze jakis napis, ze niby agencja tjurystyczna. Wypytawszy pana o hostele i wycieczki do wielorybow (200$+wstep do parku 45$) dowiaduje sie, ze wyjazd jest o 8.30. Jest 7.45, a ja nie dotarlem nawet do hostelu... Nie wiem, jak to zrobilem, ale o 8.05 bylem zalogowany w hostelu i gotowy do wyjazdu. Znow prosto z autobusu, ale jakos sie trzymam :) Na wyprawe wydaje wszystkie posiadane pesos, a kantory nieczynne, ale co mi tam, bede sie martwil potem. Jak sie olazalo strzyzonego Pan Bog strzyze i w przerwie herbate zafundowala mi jakas szkocka (sic!) parka, ktora podrozuje po swiecie przez 3 mies. No i wszyscy mi ciagle powtarzaja, ze polacos to tu z rzadka.
Wycieczke na Polwysep Veldez polecam. Tu jest miejsce yhm... reprodukcji wielorybow. I sloni morskich. I pingwinow jakichstam. I guakano widzialem i jakiegos takiego lokalnego krolika. Jezdzi sie przemyslowo-turystycznym busikiem, ale zorganizowane to i w ogole. Krajobraz suchy bardzo. Wisza niiisko chmury. Bardzo nisko, ze wydaje sie ze to tylko 10m.
A najciekawszym momentem wyprawy jest zaladowanie na lodz i wyplyniecie do zatoki, gdzie sie te wieloryby klebia. Doslownie. I plywaja obok. Z rzadka skacza. I puszczaj te fontanny. No odpal, ktorego na zdjeciu sie w zaden sposob nie odda, bo taki wieloryb to wyglada tylko jak jakas czarna plama w wodzie. Niemniej tlum w zoltych i zielonych kapoczkach i pomaranczowych kamizelkach ratunkowych szaleje i miota sie na pokladzie z aparatami. Pan na poczatku wyjasnil, ze nie mozna nagle wszysktich na jedna burte i jak walen z jedenj strony to jadna strona kuca, a druga moze wstac... System zsynchronizowany. No 2 os moga jeszcze na wiezyczke, a 6 na dziob. Kwolek sie urzadzil. Siadlem na oparciu lawki na srodku, zaraz przed wiezyczka kapitana i widzialem wszystko, a nie musialem sie miotac :) Przezycie ciekawe. Reszta blakania sie po suchej i szarej plaszczyznie nie zabawia. Odwiedziny plaz ze sloniami morskimi i pingwinami nie zrobily wrazenia, bo bylo ich dopiero kilka. Jeszcze sie nie zjechaly. Niemniej slonie zapewnily mi radosne przedstwienie pt. Love story. Lezo se na plazy 3 samice (mniejsze od samcow i jasniejsze) i lezo jak martwe. Jakies 20m od nich zaczyna sie wlec z wody samiec. Pelza 3 m, dyszy, fuczy, pada, podnoci leb i namierza gdzie one, ziewa, dyszy. Nastepne 3 m itd. No w sumie trudno tak te 6 ton przewlec po brzegu, ale jest dzielny. Kawalek po kawalku. I jak juz dowleka sie do pan, zwala sie na jedna, potem na druga... to okazuje sie ze zadna go nie chce i sprawnie sie odpelzowywuja w dal. Zycie...
Za to bedac pingwinem nietrudno byc gwiazda. Wystarczyt stanac pojedynczo i przechylic lepek w odleglosci 1m od tlumu. Tlum zas wyciaga cokolwiek do zrobienia zdjecia, od komorek po kamery cyfrowe i pstryka, pstryka. A pingwin sie przeciaga, przekszywia, przedziobowuje piorka i sie gapi bezpieczny, bo tlum nie moze przekroczyc plotu. Niemniej ciekawie tu musi byc dopiero za jakis czas, jak sie juz te sonie i pingwiny zjada. Takie tysiace ich na plazy...
Wiekszosc powrotu przespalem, a w schronisku w koncu prysznic, golenie i te sprawy. czlowieczenstwo znow. Chyba zasluzylem tez na kolacje :)
ps. Na kolacje upolowalem empanadas. Nieprzemyslawszy tematu wzialem z rokfoem i serem z cebula. O ile w polsce, bylyby 2 plasterki sera, to tu empanady wielkosci piesci byly pelne rokforu i mazarelli z cebula. Ser mnie zalal przed spaniem, co jak wiemy jest super przed spaniem.
pps. A w schronisku sa dwa wielkie kudlate koty. Jeden czarno-bialy, a drugi rudy. Nic sobie z nikogo nie robia i sie lasza, jesli tylko ktos zapragnie je wyglaskac. Kocie Fosterze, wroce do ciebie :)