Montevideo, ktore widzialem (i wczorajszym wieczorem i dzisiejszym porankiem) jest dziwne. W zderzeniu z Buenos Aires, ktore wlasnie opuscilem, przywodzi mi na mysl chyba... Rumunie. Moze to kwestia zrujnowanej starej czesci z resztkami walacych sie budynkow z okresu kolonialnego - ze zdobieniami jakie znam z Europy, a obok wstawione nowe bezstylowe pudla. To uswiadamia, jak bardzo ta czesc Ameryki Poludniowej wyrasta z kultury europejskiej, z kolonializmu. Zalezy tylko, jak dobrze sobie panstwo pozniej poradzilo. Argentyna lepiej, Urugwaj gorzej. A Peru w ogole prawie bez wplywow.
Osia centrum jest Aleja 18 lipca (skad te daty?!), zwykla jednopasmowa, prosta, troche ruchliwa, wzdluz wysokie budynki, bez rewelacji, raczej brudnawo. Stara czesc zwana zwodniczo Starym Miastem (Ciudad Vieja) ciagnie sie za Placem Niepodleglosci, gdzie ta aleja sie konczy. Plac ma z jednej strony piekny budynek (chyba art deco, kiedys najwyzszy w Ameryce Pld.), ktoremu na czubku dopietow oblesny maszt radiowy. Z drugiej strony wspolczesne pudla ze starczacymi klimatyzatorami.
´Stare miasto´ polozone jest na polwyspie i na koncu ma molo, gdzie lowia ryby. Nie ma nic wspolnego z naszymi starymi miastami, bo pochodzi jakos najdalej z XVIII wieku. Kolonialne, lecz najwyrazniej Montevideo nie rozkwitlo tak jak BA. Gdy staje sie na ktoryms ze skrzyzowan w jej obrebie na zakonczeniu ulic na wprost, na lewo i na prawo widac ´morze´ czyli ta zatoko-rzeke. Niezwykle. Niestety wszedzie, gdzie sie pojdzie kamienice sprawiaja wrazenie ruin lub nimi sa. I w tych starych kolonialnych kamienicach swego czasu rozlokowano wielorodzinnie uboga ludnmosc naplywajaca ze wsi. To tlumaczy upadek. Nowe sa jedynie wspolczesne pudla. Moze jedynie centralny deptak przyjemniejszy. Ulice waskie, ciemnawe. I w tych ulicach, obok ruin rozlokowaly sie wielkie banki lub urzedy. Ulice te puste, bo aut malo - jedynie te autobusy i taksowki i furmanki z konmi (!), na ktore laduja jakas makulature. Nie wierzylem. Ciekawe sa tez bary. Troche takie jak w BA i przywodza mi na mysl chyba Kube - wiele stolikow, dluugi kontuar, za nom polki z butelkami i z reguly kelner. I przy tych malych stolikach sobie siedzo i sobie pijo male lub duze cos.
Na szczescie jest tez nowsza czesc, wzdluz tej alei po drugiej stronie placu. Sklepy, budki z gazetami, znow banki. Towary nowe. Jakby okruchy wspolczesnosci byly zanurzone w starym blocie. W tym wszystkim ludzie w miare ´jednorasowi´, nie tak jak w Chile czy Argentynie. I najciekawsze, ze ich podstawowym wyposazeniem jest... termos. bo tu wiekszosc ludzi (wszystkich, duzych, malych, kobiet, mezczyzn) chodzi po ulicy pijac yierba mate. Ze specjalnych kubeczkow (mate), specjalnymi rureczkami (bombilla). I z tych termosow dolewaja cieplej wody. Musze tez sprobowac - juz kupilem osprzet. W drodze powrotnej do hostelu kupilem rowniez... wiosenne truskawki :-)
Teraz w autobus i 6 godzin do Salto. A! w tutejszych autobusach (przynajmniej krotkowdystansowych) funkcjonuje sprzedaz obwozna - ktos wpada, reklamuje, przbiega, wybiega.