Rano budzimy sie w innym swiecie. Inna przyroda. Coraz bardziej zielono. Coraz wiekszy busz, bo chyba nie dzungla, ale juz nie zwykly zalesiany las. Mnostwo rodzajow drzew. Droga w tym buszu, czasem most nad pozawijana rzeka. I zielono, zielono. Polne drogi zas pokazuja czerwona ziemie. Jak sie rowniez okazuje, gdy wysiadamy - cieplo!
Polecam nowy hostel zaraz naprzeciwko dworca - Marco Polo (chodz reklamuja tu i tansze). Ma nawet basen (widzialem, ze ktos go nawet uzywal). Pokoj (czysty, z lazienka) tym razem z uporzadkowanymi francuzami.
Doprowadziwszy sie znow do czlowieczenstwa ruszam na obchod Puerto Iguazu. W koncu przesiadam sie w krotkie spodenki i koszulke i sandaly. Myslalem, ze bedzie bardziej upierdliwie turystyczne, ale tym razem pustawo. Ulice nie w kratke, ale tak bardziej organicznie. Przy glownych ulicach bary, sklepy z pamiatkami, 2 banki.
W ramach spaceru dla rozprostowania nog odwiedzam miejsce zwane Hite de Fronteras. Rio Iguazu wpada tu do Rio Parana, tworzac naturalny zbieg granic miedzy Argentyna, Brazylia i Paragwajem. Stojac na brzegu widac slupy w kolorach flag na cyplu brazylijskim i na brzegu paragwajskim.
A wieczorem deszcz. Ponoc jutro ma byc burza.