Geoblog.pl    kvolo    Podróże    Ameryka Południowa 2008    Itaìpu i Iguazu
Zwiń mapę
2008
20
wrz

Itaìpu i Iguazu

 
Brazylia
Brazylia, Foz de Iguassu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11699 km
 
Dzis dzien wielu wrazen, a najwazniejsze z nich to Iguzu - chyba najwiekszy wodospad Ameryki Pld. Normalnie National Geografic. Jutro chce tam wrocic raz jeszcze.

Pobudka o przed 7ma. Wszyscy spia, potem znikna i juz ich nie zobacze jak wroce. Zarowno 3 Francuzow, z ktorymi przegadalem wczorajsza kolacje tlumaczac im, ze Francuzi sa ksenofobami, jak i 2 Brytyjek, ktore przeniosa sie do drugiego hostelu HI, w ktorym chyba spi caly swiat. Ludzie sie pojawiaja i znikaja...
Sniadanie jakos tak na talon w knajpie naprzeciw hostelu. Idea sniadania argentynskiego jest dosc osobliwa. To zawsze bylo cos slodkiego - tost z kajmakiem, marmelado, a obowiazkowo croissant. Dzis przeszli sami siebie. To byla ciastkarnia. Na sam widok wypilem tylko gorzka herbate i zwinalem w kieszen jednego rogalika na pozniej.
Jade na wycieczke zorganizowana. Wahalem sie dlugo, ale ostatecznie wybor ten blogoslawilem. Trasa skomplikowana i duzo rzeczy w jeden dzien, wiec opcja podwiezienia busem wszedzie bardzo mi pasuje. Mamy jechac przez Foz Iguasu (Brazylia) do elektrowni Itapu (Paragwaj i Brazylia) i potem postoj w Ciudad de Este (Paragwaj) i znow Foz Iguasu na lunch i wodospad (Brazylia) i powrot do Argentyny. Gdyby mi wbijali w paszport dzis wszystkie pieczatki przy przekraczaniu granicy to byloby ich 8. Niestety nie wbili zadnej.
W busie zestaw miedzynarodowy. 7 Francuzow (z reguly emerytowanych, plci roznej), malzenstwo z Kolumbii (on w slomianym kapeluszu, czuje, ze da popalic) oraz 2 pary i Paula z Argentyny.
Z Puerto Iguazu do Foz de Iguasu przejazd sprawny i prosty - przez most na Rio Iguazu. Gorzej na granicy Brazylia-Paragwaj. Tez most, ale na drodze tlum dziki - pieszy, motocyklowy, samochodowy i autokarowy. W wiekszosci tlum ten wali do Paragwaju na sobotni targ, bo ceny (zwlaszcza elektroniki) sa tam amerykanskie czyli bosko nizsze. Brenimy z tym tlumem, na granicy nikt sie nawet nami nie interesuje. Potem jeszcze korek i juz droga do elektrowni.
Itapu jest przedsiewzieciem dwunarodowym - Paragwaj i Brazylia. Lezy na granicy obu krajow i ma nawet podwojne stanowiska, po jednym reprezentancie z kazdego kraju. O ile dobrze zrozumialem to budowa trwala 16 lat. Prawie kilometr dlugosci, 112m wysokosci i prawie 100 m grubosci. Ma 20 turbin o wysokosci 27m (po 10 dla kazdego kraju) i produkuje jakies straszne miliony megawatow i % zapotrzebowania na energie. Miedzy tym calym chwaleniem nikt nie wspomnial, jakie przekrety byly przy budowie, ze zniszczyli jakies tam ekosystemy i przesiedlili ilestam ludzi. I, ze pod woda znalazly sie ponoc wodospady tak piekne, jak Iguazu.
No wiec zwiedzalismy to cudo wszystkiego jezdzac po nim autobusem, przekraczajac nawet granice, a zatrzymujac sie w miejscach widokowych. Zajrzelismy nawet do srodka na specjalna galerie widokowa. Cud techniki faktycznie. Mnie sie podobalo. Troche wieksze od Soliny, musze przyznac.
Powrot ciezszy. Utknelismy w tym rynkowym korku. W busie dyskusja czy chcemy na zakupy. Kolumbiano chce. To stajemy. Nie mam za bardzo zapedow zakupowych, wiec po krotkiej przebiezce w tym deszczu po okolicy lokuje sie w busie i czekam, az inni zaspokoja swoje zadze konsumenckie, przy okazji pilnie obserwujac paragwajska rzeczywistosc za oknem. Ta rzeczywistosc mnie troche nastraszyla, choc moze to wina deszczu i nagonki w stylu ´pilnuj torby i nie pokazuj aparatu, na pewno cie okradna´. Wiec w strugach tego deszczu za oknem tkwia szare klocki wielopietrowych betonowych budynkow bez ladu i skladu, a u ich podstawy dostawione budy na handel. Jako byle, byle stalo. Miedzy budami tlumy ludzi. Miedzy samochodami (wlasciwie stojacymi w korku bez ruchu) biegaja inne tlumy usilujac wcisnac przez okno wszystko - od springlesow po cazki do paznokci. Nachalnie. Walczac o kazde peso. No nie zrobilo to milego wrazenia, tym bardziej, ze kierowca powiedzial, ze to centrum. No coz, Ciudad de Este nie musze juz odwiedzac. Niemniej troche dalo mi do myslenia czy jechac do Asuncion (stolyca), jak sobie wymyslilem. Zobaczymy.
W koncu zestaw busowy wraca i ruszamy dalej. Bez kolumbianos, ktorzy sie zapodziali. Kierowca zdazyl w miedzyczasie wylozyc podloge tekturami zakupionymi od jakiegos malca. Ruszamy to duzo powiedziane, bo stoimy w tym korku do granicy w najlepsze. A potem przez sama granice i most do Brazyli przejezdzamy juz momentalnie, widzac za oknem klebiacy sie tlum pieszych, czekajacych na odprawe. Takie mrowki co to z jednej strony na druga z towarem. Od razu pomyslalem o granicach z Ukraina.
Po stronie brazylijskiej w Foz de Iguazu mamy miec almuerzo czyli ´luncz´, ale zgodnie z obsuwem czasowym stal sie on wczesnym obiadem. No i jest to wydarzenie. Zawoza nas do... hali zywieniowej. Obsluguja tam przemyslowo wycieczki. Nie powiem w miare sensownie (smacznie i sprawnie), ale sam sposob i miejsce... Wieeelka hala, mnostwo zastawionych stolow (niebieskie obrusy, serwertki, kieliszki, klasa) i przewalajacy sie tlum kilku autobusow w tej hali. To, co widzialem w Peru w kanionie Colca to pikus. Paula mowi, ze tu to sie zdaza i nazywa sie ´tenedor libre´czyli wolny widelec. Fakt, ze dla obslugi wycieczek duzo sprawniejsze. Nie trzeba zamawiac, tylko sie z talerzem idzie i wydlubuje co sie chce i ile sie chce. Oczywiscie w takich sytuacjach bardziej zre sie oczami i ludzie dostaja jakiegos amoku. Postanawiam sprobowac po malym kawaleczku paru rzeczy. Maly kawaleczek paru rzeczy oznacza zaladowany talerz, zwlaszcza roznego rodzaju miesami z grilla. Dobre. Najwiekszy tlum zas klebi sie przy stole z deserami, a tam juz zupelne pandemonim przy lodach (podeszle panie). Tez probuje paru (Paula mowi, ze sa inne nawet niz w Argentynie). Od razu wyjasnie, wyjatkowo sie nie przezarlem, jakby co niektorzy od razu tu zarzucili. Na zakonczenie znajduje sie columbiano, ktory niewiadomo jak dotarl tu przez ta kosmiczna granice, ale z okazji spoznienia nie dostal obiadu.
Wychodzimy (z tlumem innej wycieczki), odprowadzani przez kamerdynerow z parasolami. I w tych strugach deszczu przemy do Parku Iguazu zobaczyc wodospad (dla odmiany granica brazylijsko-argentynska) od strony brazylijskiej. Juz myslalem, ze z okazji aury zrezygnuja, ale nie. Prawie 40$ (pesos) wstepu. Pan obslugujacy automat wpuszaczajacy ludzi burczy do mnie ´Bitamy´, co mnie wprowadza w oslupienie i pakujemy sie w autobus wiozacy nas do samego wodospadu, ktory jest jakies 11 km od centrum turystycznego. Tam (nadal w strugach) wysypujemy sie na szlak i... dech zapiera, szczeki i jaja opadaja, zaniemowilem. Tego sie nie da opisac. Tego nie oddadza zdjecia. Nawet mimo lejacego deszczu (co i tak nie ma znaczenia, bo od wodospadu wali mgla rozpylonej wody) wrazenie jest niesamowite. Nie wiem dokladnie, ile ma ten Iguazu dlugosci, ale chyba z kilometr. Woda zlewa sie jakby dwupietrowo - czesc strug z gornego poziomu na posredni, a potem znow nastepne do ostatecznego nizszego poziomu. I tak sie wzdluz tego cudu natury idzie i dzie, coraz blizej i blizej, az dochodzi sie do samej ´gardzieli diabla´. Tam mostkiem mozna dojsc do takiego miejsca, gdzie obok zlewaja sie wody z gory, a potem spod stop wylewaja sie one nizej. Huk wody. Mgla. Mokry jestem po bielizne (mam nadzieje, ze to nie przez oslabione z wrazenia zwieracze). Chrzanie warunki, wystawiam moj cudowny aparat na panujace warunki atmosferyczne. Przezyl i piasek na Valdes, przezyl i wode tutaj. Co mam pisac. Po prostu - uo jesu. Potem sie z tek kotlowaniny wyjezdza panoramiczna winda wyzej, na poziom rzeki i... dopiero wrazenie, bo te rzeka taka nieiwnna i plaska i... nagle sie tak jakos tym wodospadem zalamuje. Heh...
Udalo mi sie w koncu oderwac i wracam do busu. Jak sie okazuje innym sie jeszcze nie udalo. Cholera, a moglem zostac sie jeszcze pogapic i kawy sie napic. Wraca Paula i mowi, ze Francuzy tam sie po drodze modla, ze jakie to piekne i sie spoznili na autobus powrotny. W koncu wszyscy sie zbieraja i wracamy.
A, lalo caly czas, ale w koncu wyszlo slonce. Zgadnijmy kiedy. Tak wtedy! Dokladnie wtedy kiedy sie zaladowalismy wszyscy i zaczeli wracac.
Wracam przemarzniety, przemoczony, ale przeszczesliwy! Jutro musze tez tam wrocic.

Wieczor samotny tym razem, zlopiac mate w kuchni, notujac uwagi i obserwujac ludzi. Grupki sobie tu gotuja pelne obiady, a mnie sie samemu nie chce (chyba trudno sie dziwic). Muzyka, wszyscy gawedza, sie smieja. Do pokoju dobakowano mi jakies 5 lasek czort wie skad, ale maja srebrne klapeczki i wielkie walizy, wiec sie wynioslem z pokoju i w nagrode... zapraszam do obejrzenia paru zdjec z podrozy :-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
pingwiny
pingwiny - 2008-09-21 15:33
No i faktycznie, wrazenia - i to z foto! + opis - niesamowite! Do pozazdroszczenia! Tylko ten deszcz. Ale, gdy tam powrocisz bedzie slonko. Pozdrowienia. Trzymaj sie i wal dalej, ale spokojnie.
 
Narcyza
Narcyza - 2008-09-21 21:35
pieknie pieknie i raz jeszcze pieknie, darling trza bylo zabrac gwiazdom srebrne laczki hi,hi
 
 
kvolo
Bartosz Kwolek
zwiedził 27% świata (54 państwa)
Zasoby: 353 wpisy353 381 komentarzy381 1345 zdjęć1345 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.09.2022 - 07.09.2022
 
 
25.10.2019 - 25.10.2019
 
 
01.12.2018 - 22.12.2018