(pamieci nie zawiedz przy wspominaniu...)
Ha! dzien dlugi ponad miare. Mielismy wyjechac o 7.30, ale o 5.30 w drzwiach naszego pokoju jawi sie jegomosc, ktory chce nas zabierac do kanionu. Na szczescie zachowuje zimna krew i odmawiamy. I dobrze, bo o 8.15 (bo godzinie dreczacej watpliwosci) w koncu przyjezdza po nas atrakcyjny wanik merolek z kierowca jajcarzem i rzutka przewodniczka (z niemniejszymi jajami). Wioza nas ku Chivay czyli jakies 160 km do pokonania. Oczywiscie po drodze duzo opowiesci (a to ze Arequipa biala bo z kamienia wulkanicznego o nazwie sillar, a to ze ubogo, a to ze fabrka cementu). Na lewo lamy, na prawo alpaki (no slodkie one niepomiernie) i w koncu nauczylem sie je rozrozniac. Jakies bajorka w ktorych to czasem flamingi. W tle wulkany w kazda strone...
PO drodze jeszcze wazne wydarzenie. Tym raze liscie koki nauczylismy sie zuc. Owija sie nimi (sztuk 10) taki specjalny kamyczek i mietoli w buzi. Niektorym od tego dretwieje jezyk. Dla mnie efekt jest taki, ze w koncu na wysokosci 4900mnpm (przystanek na przeleczy - znow ladny widok) wychodzac z busa nie przewracam sie, a glowa mi nie wybucha. Moze cos tam jest w tej koce? Przewodniczka tlumaczy, ze to dobre na wszystko - zimno, wytrzymalosc, biale zeby... W ogole super.
Jeszcze zatrzymujemy sie przed zjechaniem ostatecznie do doliny Colca (wstep 35 soli). Panorama pokazuje jakie to piekne miejsce jest. Nie bede tu sie wysilal, zdjecia pokaze. W kazdym razie blakalismy sie w tym pieknym miejscu przez 3 dni.
W Chivay okazuje sie, ze trafilismy na wycieczke dla rencistow - wszedzie woza nas autobusem (rynek widzielismy przez okno). A wiec - hotel, przepakowanie, przebiezka, cieple zrodla, hotel, kolacja, hotel.
Ciekawa byla ta przebiezka. Po pierwsze primo troche sie ruszylismy. Pani przewodniczka (guia), na ktora urzadzilismy wewnetrzny casting, przepedzila nas przez pola okolicznych wsi. Dolaczono nas do drugiej grupy (w koncu jak mixto to mixto), w ktorej uczestniczyly klapeczki, lekkie dresiki i spodnie lilla roz od versace. Slow brak. Dla kontrastu znalazl sie jeszcze jeden polak z pelnym rynsztunkiem - metrowy plecak, fachowe buty i kije. Niemniej, zeby tak bezefektownie ze swiata nie rechotac, dodac nalezy, ze... chlopcy wybrali sie na ten mini-trekking z... reklamowkami.
W ogole to obszar dwoch wspolistniejacych grup kulturowych sprzed czasow inkaskich - grup o roznych ksztaltach glowy (scisckano dzieciom glowki) a obecnie kapeluszach (bo sie juz nie sciska). Wokol pola o roznych ksztaltach oddzielone murkami, a wyzej w gorach tarasy (sie tyle o nich nasluchalismy, ze to chyba jakis cud swiata). W kazdym badz razie punktem kulminacyjnym jest wizyta u grobow. Miejsca pochowku (w worach i na siedzaco) ograbione tak ze tylko 3 czaszki i kawalek sznurka zostal. Przewodniczka zlozywszy ofiare z lisci koki wymachuje czaszka do zdjec (czaszka o silnie znieksztalconym, wydluzonym ksztacie). Potem szybko w dol (przy czym o malo sie nie zgubilismy w tej metropolii wielkosci 300x300). Przespacerowanych wioza nas do goracych zrooodel. Heh. Ciemno, ale cieplo, choc zimno dookola. W ramach wakacji pozwalam sobie przyniesc do basenu ´pisco sour´ (przynosci pani w stroju tutejszym, kapelusz wliczywszy). Pozwalam sie szkalnce unosic na wodzie i gonie ja ze slomka...
Po szybkiej wizycie w hotelu wioza nas na wieczor folklorystyczny. No tu juz mi slow brak... Szopa a la PGR, stoly dookola, przy stolach zra (przoduje czereda 100-latek, ktore chyba pochowaly mezow i pojechaly w tango do peru, jednej wypada oko, a drugiej spada peruka), na srodku miejsce, bo taniec ludowy ma sie odbyc, a na horyzoncie uorkiestra ludowa przygrywa do kotleta. Zadrzelismy ale wchodzimy, trzeba zdobywac doswiadczenia. Z wyszynku nie skorzystalem (oprocz herpaty koperkowej), bo trzewia bolowi ulegly (nic powaznego), ale co sie napatrzylem to moje... doswiadczenie socjologiczne. Tance 3 - milosci (lawer, by dostac sie do panny przebiera sie za panne, wiec tanczy w kiecce), upraw (wymachiwanie brona) i malarii (to najbarwniejsze, bo punktem programu jest okladanie sie lina - jedno lezy ´w amoku´, drugie oklada, na zakonczenie prawie cala sala sie oklada). Gdy zostaje juz tylko dwa stoliki, ruszamy w tan - nasza przewodniczka ciagnie mnie do salsy. Atur rzuca sie na parkiet porywajac peruwianke o wygladzie zadbanej wloszki ktora przyjechala tu z iranijczykiem z usa...
Po serii tancow salsowych przewodniczka chciala sie ze mna umowic na nastepny wieczor – niestety bylem juz zajety trekkingiem... Lukasz profilaktycznie znika w toalecie. Zas najwiecej radosci maja panie 100-letnie, ktore rozrabiaja jeszcze w hotelu. :) o tempora...