Dzien dluuugi (zarazem drugi).
Budza nas o 5.30, sniadanie o 6.00, zas o 6.30 w bus i ku ´Cruz del Condor´. NO organizacja jako taka. PO drodze krotki stop na podejrzenie ´grobowcow wiszacych´, ktore nie sa colca, bo colca to spizarki.
Na docelowej pieknej polce skalnej z krzyzem podziwia sie kondory w locie nad wawozem. Kondory sa w ilosci sztuk 3, turysci w ilosci 300. Latwo sobie wyobrazic atmosfere. Na szczescie znajduje sobie miejsce na jedynej skalce i w efekcie goruje nad tlumem, a zarazem nad kondorami.
Sprawnie dopada nas nowa przewodniczka (to juz trzecia w komplecie) i osciadcza, za nas bedzie wlokla przez kanion. Patrzymy na buty - trekingowe. No to do roboty chlopaki.
Jedziemy kawalek autobusem lokalnym, w miedzyczasie przy polach uprawnych wsiadaja rolnicy z tobolami trawy, ktore laduja w bagazniku autobusu, my dla odmiany wysiadamy w szczerym polu. Kawalek spaceru i otwiera sie przed nami wawoz. No ciudo. Problem polega na tym, ze mamy tam zejsc (z 3600 na 2200) a potem wejsc na druga strone i zejsc znowu, zeby zasluzyc na spanie. Drze... Na szczescie okazuje sie, ze z drugiej strony to nie na sam szczyt, a w nagrode czeka na ans oaza (o niej ponizej). No to schodzimy. Widoki, widoki, ale jakos bardziej zameczam przewodniczke (Luz czyli swiatlo) gadaniem po hiszpansku. Cierpliwie mnie uczy znosi i uczy nowych slowek. i dobrze. Udalo sie zlezc te 5 tysiecy metrow w dol do mostu. Tu prywatna inicjatywa - peruwianki w strojach ludowych sprzedaja wode z 300% marza. NO i jeden gosc zbiera nazwiska osob przechodzacych przez most wiszacy. Wpisuje sie wycieczka 5 jegomosciow, jak podczytujemy z Izraela (Luz w tajemnicy powiedziala, ze maja tu zydow dosc, bo marudza i sie rzadza). Przy moscie przystanek - widoki, widoki. Ide na strone i... oczom moim ukazuja sie wspomniani mlodziency semiccy plasajacy w wodach Colki chyba w stroju adamowym (pewnosci nie mam, bo jestem krotkowidzem). No wycieczka pelna niespodzianek.
Teraz drapiemy sie do gory zakosami. Oczywiscie widoki widoki. We wsi u jakiejsc gospochy Luz gotuje nam obiad (zupa szparagowa, i smazony pstrag dlugosci ok 7cm). Znajdujemy w tej lepiance lazienke wylozona kafelkami...
Po obiedzie jeszcze tylko w dol. Na dnie wawozu drugi most wiszacy, przez niego biegna osly. Zanim tam dojdziemy mijamy jeszcze wodospady (oryginalnie tryskajace tu zrodla) obrosniete zielenia. heh. Dno doliny to prawdziwa oaza wsrod tego wyschnietego pora sucha kraju. W tej oazie tkwi nasz ´hotel´ - Paradise. Chatki z bambusa pod palmami a miedzy nimi... basen (miedzy dwoma skalami dwa murki, z jednej skaly splywa do tej niecki woda mineralna). Rzucam plecak, biegne do wody (23 stop). Udalo mi sie jeszze w shorty wskoczyc. Razem ze mna pluska sie jeszcze para (malezyjak i irlandczyk), ktora towarzyszy nam w trekingu. Przychodzi L., stwierdza ze sie kapie, odchodzi, wraca w kapielowkach, wchodzi do wody, kica przez minut 5 tak by nie zmoczyc glowy i wychodzi by nie dostac zapalenia pluc. My pluskamy sie dalej. Gdy wychodzimy, przychodzi w koncu Artur, ktory musial znalezc prysznic wpierw... Sciemnia sie.
Spimy serio w takich szalasach z bambusa. O dziwo lozka z posciela, ale nieuklepane klepisko pod stopami. Swiatla brak, wiec organizujemy sie sprawnie. Jeszcze tylko kolacja ugotowana przez Luz (zupa warzwna i spaghetti), pogawedka miedzynarodowa (czestujemy panstwa wodka) i spac. Jest mniej wiecej 20. Zapada ciemnosc. Udaje sie zasnac.
Ja jeszcze budze sie na chwile i uciekam z lozka w ciemnosc nocy. Rozwalam sie na krzeslach i ogladam niebo, niebo poludnia... Nie znam gwiazd, a swieca w tej ciemnosci bardzo te gwiazdy (ktory to ten Krzyz