Cholera... Mnie sie oczywiscie nigdy nie uda pojechac na normalny bez-niespodziankowy trek. Musielismy sie chyba wladowac w jakis pakiet ´challange adventure´, bo inaczej tej tak cudnie zapowiadajacej sie wycieczki nazwac nie mozna.
...
Na wstepie tej opowiesci z dreszczykiem chcialbym przestrzec wszystkich potencjalnych turystow przed korzystaniem z uslug biura porozy w Uyuni o nazwie Juliet tours. Zgrrroza.
...
Czynnosci wstepne standardowe - mycie, pakowanie. Natomiast odjazd oczywiscie z opoznieniem (zapewniali, ze moga jechac o 8.30, umowilismy sien a 9.30, a wyjechalismy o 10.30) jeep znosny, upchalismy sie w srodek, a bagaze na dach. Pilka pojechala z nami - bedziemy sie komponowac na soli z zoltym akcentem.
Poznajemy nasza zaloge - prowadzi brygada RR (Roberto i Ricardo, ktory okazal sie byc jednak Oliwerem). Obaj wygladaja plugawo i sa szczerbaci, jak twierdzi Kaska: ´z 4 zebami do ciagniecia nalesnikow´. Przewodnikowi (Ricardo) brakujace od lewej czworki do prawej czworki zeby gorne, sprawnie uzupelniaja odpowiednie zeby dolne. Jak on mowi ´s´i ´z´ to ja nie wiem, ale mowi. Kierowcy brakuje z kolei calego kompletu gornego chyba od 6tki do 6tki, a w ich miejscu ma czarne dziury, chyba wyzute z pomoca koki, bo koke to zuje on caly czas, przez co wyglada jak chomik przezuwacz…
Panowie chca jeszcze nabyc nastoletnia kucharke na droge (chyba dmuchana, bo miejsca w jeepie to juz nie ma), ale niestety zadna sie nie godzi wiec RR strasza, ze jednak sami beda gotowac (jak sie pozniej okazuje, na szczescie zniewalaja jakies kobieciny po drodze i czasem da sie cos zjesc).
Jedziemy, nastroje przednie. Wstepnie wysluchujemy historii zycia przewodnika (rodzina nazwala go jedynym oslem, jak sie pozniej okazalo nie bez powodu) oraz bajeru wstepnego, w ktorym ja okazuje sie byc 21-letnim stolarzem, Lucas gangsterem w wieku Chrystusa, zas Kaska pielegniarka 19 lat, Majaka modelka 21 lat, Tomek - inzynier. Potencjalnej fuchy Przema nie pomne. Bezzebny (z wyjatkiem 4 zebow do szarpania nalesnikow) prymityw nie wydaje sie jeszcze byc imbecylem i totalna niedorobiona niedojda, lecz interesujacym obiektem socjologicznym.
Salar de Uyuni jest niesamowity. Zanim wjechalismty jeszcze wizyta w nabrzeznej wiosce i pokaz jak sie robi sol. A potem to juz tylko solna pustynia… plaski obszar ciagnacy sie po horyzont zbudowany tylko z soli; krysztaly ukladajace sie w taka charakterystyczna strukture plastra, a pod spodem woda, na szczescie wystearczajaco pod spodem, zeby w nia nie wpadac, (choc niezupelnie jak sie pozniej okazalo). Kiedys bylo tu morze, ktore sobie wyparowalo, ostawiaja mineraly na miejscu. Teraz jest pora sucha, wiec da sie tu jezdzic. W porze deszczowej calosc pokrywa jakies 40cm wody, wiec sa problemy (glownie z okresleniem kierunku i rozpuszczaniem samochodow przez roztwor soli).
Zatrzymujemy sie i wpadamy w pierwszy szal zdjec – gornik (chlopek z kilofem) usypujacy kupki, ktory niewatpliwie przyszedl tu po to by mu robic zdjecia za napiwki.
Pozniej dojezdzamy do Hotel del sal – caly zbudowany z soli! Sciany z duzycho solnych klocow, laczonych zaprawa solna. Nawet lozka, nakasliki, stoly, krzesla! Podloga usypywana z grudek. Ciekawe jak tu odkurzaja... Na obiad dostajemy jakis smazony ochlap miesa (ponoc krowa), ktorego nie koncze. Przy kolacji lukasz stwierdza:´nie poszla tak, pojdzie inaczej´.
Popoludniu wizytujemy maly kosciolek w wiosze na brzegu jeziora soli, po kolei wdrapujemy sie na dzwonnice (museum okazuje sie byc zamkniete). I podjezdzajac do hotelu po raz pierwszy widzimy… flamingi! Zaraz za nami przybywa jakas wycieczka grubych posladow (zapewne hamerykanki) i troche ploszy faune. Jest rozkosznie – krotki piknik na szorstkiej trawie wsrod odchodow czort wie czego
W hotelu (caly z soli… darmowa grota solna) wybucha awantura o prysznic z ciepla woda. Obiecanego w firmie prysznica nie bardzo i wody tez, a o cieplej to nawet nie ma mowy – pierwsza powazna wpadka. Jakos przezywamy, decydujemysie zostac. Na pocieszenie wyjezdzamy na salar poogladac zachod slonca...
Wieczorem F4 uczy nas grac w kosci – przeboj nastepnych dni – i tak gramy przy swietle z agregatu, bacznie i z zazdroscia obserwowani przez towarzystwo ze stolika obok.
Swiatlo gasnie, przy swiecach trafiamy do lozek.