Pobudka wczesna, zeby zobaczyc wschod slonca nad laguna. Na ogladanie mamy duuuzo czasu, bo wyjazd dopiero o 8mej. Wiec spacerujemy. Robimy zdjecia. Wdrapujemy sie na Isla de Hielo. W roli hielo czyli lodu wystapily zwaly jakiejs bialej soli (chyba boraksu) posmierdujacej siara. Woda o wschodzie neistety nie chce miec dzikiej czerwonej barwy, jak na Laguna Colorada przystalo. Flamingi spia, woda dymi. Jakos tak niby uroczo, a niemrawo. Wracajac dostojnie dowiadujemy sie, ze trzeba sie juz spieszyc, juz wyjezdzac, bo nie zdazymy na transfer. A dopiero 7.30. Faktycznie ten czas peruwianski jakos inaczej dziala. Albo umysly naszych przewodnikow.
Jedziemy na gejzer. Wszystkie inne wycieczki widzialy go o wschodzie (w sumie nie wiem co w nim takiego zadziwiajacego o wschodzie, moze te cienie?). My widzimy go o 9tej i tez dobrze. No, ale hurry hurry… Mijamy agues termales (zobaczone, odfajkowane, nawet noga nie wlozona, bo hurry hurry). No to dalej… Kolejne laguny – Blanca z daleka i w koncu Verde (faktycznie woda ma kolor turkusu) u stop wulkanu Icanabur. Flamingow zero. Wieje mocno, wiec fale takie, ze odbicia wulkanu w wodzie nie uswiadczylim.
To prawie nasze ostatnie wspolne momenty z F4. Po dalszych 15 min jazdy docieramy do granicy, skad mial ich odebrac (2 godz wczesniej) bus z Chile. Okazuje sie ze bus juz dawno odjechal. Tomek znow rusza do prania RR po glowach. Co sie szczerbaci nasluchali to ich (ale nie bez powodu). Przed morderstwem ochronil ich telefon, ktory znalezli w budce straznikow parku i dzieki ktoremu dowiedzieli sie, ze gdzies tu w poblizu jest jeszcze jakis bus tej agencji z Chile. I tak nagle rozstalismy sie z F4. Ostanie zdjecia wspolne na granicy. Oni do SanPedro de Atakama, a my powrot z brygada RR. Obysmy przezyli…