Wycieczka turystyczna na potrzeby emerytow. Oczywiscie najpierw sniadanie, potem tradycyjnie autobus sie spoznia. Najwaazniejszym celem jest polozone u stop najwyzszego szczytu Peru (Huascaranu) jezioro Llanganuco (potem okazuje sie to ze obszar z kilkoma jeziorami). Niemniej zanim tam dotrzemy przeciagaja nas przez pare miejscowosci. W tym Youngay. Miescine ta w 1970r. zmiotla lawina skalna po trzesieniu ziemi. Kilkanascie tysiecy ludzi skonczylo pod 7-8 m ziemi. Teraz to pamiatkowe pustkowie z figura Chrito Blanco gorujaca nad nim. Zapedzaja nas pozniej na obiad do baru w nowym Youngay. Jestesmy z L nedzni, bo zamawiamy tylko piwo nie dajac zarobic okolicy.
Llanganuco urocze - takie Morske Oko. Lukasz wypuszczony na wolnosc z autobusu, na widok gor w euforii ´rozwija bieznie´ i ginie mi gdzies w krzakach (bo krzakami biegnie szlak). Ja niedospany i wypluty nagle z busu dostojnie czlapie za nim. Zreszta tak wlasnie poruszamy sie w ogole. Startujemy razem, po czym po 15 sek Lukasz jest jakies 20m przede mna i czeka, az do niego dostojnie doczlapie. No co w koncu jestem na wakacjach. Lukasz zas twierdzi, ze nie lubi marnowac czasu (szkoda, ze tak nie twierdzi, gdy trzeba sie szybko spakowac). Ale nie o tym mialem...
Wiec pochodzilim sobie wokol jeziorka, pogapili sie, zjedli gotowana kukurydze i wrocili. W drodze powrotnej chca nam pokazac, jeszcze jakies miasteczko, ale nikt nie byl laskaw wyjsc z autobusu. Przeciagaja grupe przez sklep z kajmakiem, a pozniej zapedzaja nas do industrii przemyslowej czyli warsztatu z ceramika, przez ktory przeciagaja wszystkich okolicznych turystow w nadziei, ze cos kupia. My nie kupujemy (znow jestesmy nieuzyci). Lukasz nie daje sie namowic na gliniany czajnik, twierdzac, ze woli elektryczny. Mnie zas poltorametrowa malowana figurka turysty na osle nie zmiescilaby sie do plecaka.
Przed spaniem raczymy sie (uklon w kierunku 50% z F4) barszczykiem Knorr i Lipton EarlGrey. Przypominaja sie nam czasy terroru Unilever w czasie przygody na Salar :)